Kto właściwie wygrał wybory samorządowe?
Odpowiedź na pewno nie jest jednoznaczna, biorąc pod uwagę to, co mówią poszczególni liderzy partyjni. Zauważyć można, że niemal każdy z nich uważa się za wygranego. Najlepszy wynik arytmetycznie, biorąc pod uwagę liczbę głosów, uzyskało Prawo i Sprawiedliwość, które zdobyło prawie pięć milionów głosów.
PiS nie może jednak cieszyć się poparciem, które przekłada się na taką liczbę mandatów w sejmikach w skali kraju, jak w 2018 roku. Z perspektywy pewnych zauważalnych tendencji, PiS nie może mówić o zwycięstwie. O sukcesie mogą mówić ugrupowania obecnie rządzące i także to jest artykułowane przez ich liderów, głównie Donalda Tuska. Wynik PiS-u, który liczbowo jest najlepszy, warto zestawić właśnie z liczbą oddanych głosów na to ugrupowanie w 2018 roku. I tutaj zauważymy duże różnice poparcia, które z perspektywy całościowego oglądu nie mogą być optymistyczne dla tej partii.
PiS na przestrzeni tych sześciu lat stracił bowiem ponad 320 tysięcy głosów poparcia w wyborach do sejmików, w efekcie stracił w nich 15 miejsc. To duża strata, pokazującą, że PiS jest w defensywie.
Duże miasta pozostają poza zasięgiem PiS-u?
Oczywiście. Jednym słowem kluczem w przypadku oceny tej kampanii będzie frekwencja. Drugim słowem kluczem będzie mobilizacja. I na pewno ten wynik liczbowy, korzystny dla PiS u, jest wypadkową tego, że udało się zmobilizować ten twardy elektorat głosujący na PiS systematycznie od lat. Wyborcy PiS-u czuli sens tych wyborów i potrzebę pójścia do głosowania. Z kolei wyborcy obecnej władzy byli mniej zmobilizowani, co także przełożyło się na frekwencję w dużych miastach. Ale mimo tej mniejszej mobilizacji w dużych miastach, nadal pozycja tej części obecnie rządzącej sceny politycznej jest niepodważalna. Tutaj można przywołać wyniki w wielkich miastach, takich jak Warszawa, Gdańsk, ale także Lublin, gdzie przewaga kandydatów na prezydentów związanych głównie z Koalicją Obywatelską była imponująca.
Krzysztof Żuk prezydentem Lublina jest od 2010 roku. 7 kwietnia wygrał kolejne wybory. Fot. Dominika Polonis
Co musiałoby się stać, żeby Krzysztof Żuk przegrał wybory z kandydatem PiS-u?
Widać pewne tendencje, które są niekorzystne dla Krzysztofa Żuka. Na przestrzeni tych sześciu lat ubyło mu 21 tysięcy jego wyborców. W 2018 roku zagłosowało na niego 89 tysięcy mieszkańców, teraz 68 tysięcy. Ta różnica jest znacząca. Co musiałoby się zdarzyć, żeby Krzysztof Żuk przegrał? Na pewno PiS musiałby zainwestować w polityka rozpoznawalnego lokalnie i ta kampania przygotowująca kontrkandydata musiałaby być dłuższa. Robert Derewenda uzyskał stosunkowo dobry wynik. Poprawił pozycję procentową względem ubiegłych wyborów. Ale trzeba zauważyć, że sześć lat temu Sylwester Tułajew zdobył większą liczbę głosów, uzyskując jednak procentowo mniejszy wynik. To też pokazuje, że w Lublinie jest pewien szklany sufit dla kandydata PiS u. I na pewno Krzysztof Żuk jest beneficjentem tego, że w Lublinie jest grupa wielkomiejskiego elektoratu, która zazwyczaj głosuje przeciwko PiS-owi.
Jeśli chodzi o Sejmik Województwa Lubelskiego, to mamy duże rozczarowanie w szeregach "Koalicji 15 Października" i spory sukces PiS-u. Taki wynik to dla Pana zaskoczenie?
W pewnym stopniu tak, bo trend obserwowalny od października ubiegłego roku był dla PiS-u niekorzystny. Ten trend znajduje potwierdzenie w przypadku innych województw, bo wystarczy wspomnieć, że na 16 województw w 13 PiS stracił na przestrzeni lat, biorąc pod uwagę liczbę głosujących w wyborach sejmikowych.
Natomiast porównując liczbę osób głosujących w naszym województwie oraz w świętokrzyskim i warmińsko-mazurskim, do wyników z 2018 roku, PiS odnotował przyrost głosów. Zauważyć należy, że nawet w województwie podkarpackim PiS stracił 11 tysięcy głosów. Przyrost mandatów w Sejmiku Województwa Lubelskiego dla PiS-u jest interesujący z perspektywy mobilizacji twardego elektoratu. Warto przyjrzeć się pewnym różnicom w skali województwa i temu, że ten elektorat tradycyjny PiS-u, elektorat wiejski i rolniczy, w skali kraju wyrażał niezadowolenie względem rządów PiS-u i ocenił także krytycznie tamte rządy, które przekładały się na obecne protesty rolników. W skali kraju PiS na wsi stracił ponad cztery punkty procentowe. Z kolei w grupie rolników stracił aż dziewięć punktów procentowych. To już jest zauważalne. U nas te straty były mniejsze.
To, że PiS-owi udało się utrzymać pozycję w naszym województwie, a nawet miejscami ją poprawić, jest wyjątkowe w skali kraju.
To świadczy o słabości oponentów PiS-u czy o tym, że PiS się wzmocnił, czymś zaimponował elektoratowi?
Wytłumaczenie jest dwojakie. Na pewno głównym czynnikiem jest słabość oponentów. Wydaje mi się, że mieszkańcy województwa nie mieli alternatywy na tyle dobrej, by mogli zagłosować na innych kandydatów niż kandydaci z PiS-u. Trzeba pamiętać, że ściana wschodnia, czyli te trzy województwa: podlaskie, lubelskie i podkarpackie były dowartościowane przez PiS. Także na poziomie samorządu, począwszy od kół gospodyń wiejskich, kończąc na ochotniczych strażach pożarnych. Tutaj ewidentnie widać, że ten elektorat był zaopiekowany i zagospodarowany w odpowiedni sposób. I gdy nadszedł odpowiedni moment, to ci wyborcy pamiętali polityków, którzy ich dowartościowali. Ten wynik jest składową słabej oferty konkurentów PiS-u i tego, że mieszkańcy województw wschodnich doceniają to, co dał im PiS, w przeciwieństwie do wyborców w innych rejonach Polski.
Zaznaczył Pan, że część elektoratu rolniczego, wiejskiego odpłynęła od PiS-u. Jesteśmy w stanie powiedzieć, gdzie ten elektorat się skierował?
Możemy spróbować oszacować te przepływy bazując na badaniach exit poll z 2023 roku. I tutaj zobaczymy ewidentne przesunięcia na korzyść dwóch obozów. W 2023 roku Trzecia Droga osiągnęła poparcie w tej grupie zawodowej na poziomie 11,5 proc., a obecnie jest to 15,1 procent, czyli jest to wyraźny przyrost. W ujęciu liczbowym 190 tysięcy osób chętniej zagłosowało na Trzecią Drogę w 2024 niż w 2023 roku. Drugim ugrupowaniem, które jest beneficjentem niezadowolenia rolników względem obecnej sytuacji, jest Konfederacja. Jej liderzy dość umiejętnie stają się pewnego rodzaju liderami protestów rolniczych, które to uderzają w obecnie rządzących, ale także siłą rzeczy uderzają w rządzących przed październikiem 2023 roku. I Konfederacja w grupie rolników odnotowała także zauważalny przyrost - na poziomie czterech punktów procentowych względem 2023 roku, gdy uzyskała 5,3 procent poparcia wśród rolników. Obecnie jest to 9,3 procent. To skokowy wzrost, pokazujący, że rolnicy zauważyli pewną alternatywę. Grupa rolników, która tradycyjnie przez lata głosowała na PSL, później znalazła alternatywę w PiS-ie, a teraz wróciła do PSL-u lub właśnie postawiła na Konfederację.
Jaki wpływ na wyniki kwietniowych wyborów samorządowych miały protesty rolników? Fot. Marcin Kusyk
Wspominając o Konfederacji - jak oceniać wynik tego ugrupowania w skali kraju? Czy przedstawiciele tej partii mogą być zadowoleni z tego, co udało im się osiągnąć?
Myślę, że tak. To były wybory samorządowe, które są trudne z perspektywy Konfederacji z racji tego, że cały czas ta partia jest na etapie budowania swojej tożsamości i struktur. Konfederacja osiągnęła ponad milion głosów, zyskując sześć mandatów w sejmikach województw. Mandat radnego w Sejmiku Województwa Lubelskiego nie ma większego znaczenia, ale już w województwie podlaskim może być mandatem bardzo dużo ważącym. To pokazuje, że ugrupowanie to wchodzi na poziom partii, która może być języczkiem u wagi. Partii, która będzie uzyskiwała wymierne efekty w obszarze tworzenia koalicji i ewentualnego rządzenia. Z perspektywy całościowej, biorąc pod uwagę potencjał początkowy, to ten rezultat Konfederacji może być satysfakcjonujący dla jej liderów, ale także nieoptymalny, bo zawsze wynik może być lepszy.
Największym przegranym tych wyborów jest Lewica?
Wiele podmiotów może wskazywać na swój sukces w tych wyborach. Tymczasem Lewica jest tym jedynym podmiotem, który w żadnym zakresie nie może powiedzieć, że odniosła sukces. Wyniki w liczbie głosów poprawiły Konfederacja, Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga. Lewica straciła ponad 100 tysięcy głosów w porównaniu do poprzednich wyborów samorządowych, straciła także, biorąc pod uwagę liczbę radnych w sejmikach. To pokazuje, że popełniono błędy na poziomie strategii wyborczej, także błędy personalne w zakresie obsadzania poszczególnych list. Lewicy nie udało się zaoferować atrakcyjnej oferty dla wyborców i poniosła tego konsekwencje.
7 kwietnia był wyjątkowo ciepłym, słonecznym dniem. Warunki atmosferyczne miały wpływ na wynik wyborów?
Pogoda zawsze ma wpływ na wynik wyborów. Politycy obecnej większości parlamentarnej (KO, Trzecia Droga i Lewica – przyp. red.) wskazują na ten czynnik: że ich elektorat miejski wyjechał poza miasto i nie zdążył wrócić na wybory. Jednak nie przeceniałbym tego czynnika jako tego kluczowego elementu, który wpłynął na stosunkowo niską frekwencję w dużych miastach. Myślę, że głównym czynnikiem absencji wyborczej elektoratu antyPiS było przeświadczenie, że te wybory samorządowe mają mniejsze znaczenie niż wybory parlamentarne w październiku. Wtedy mieliśmy do czynienia z plebiscytem, ludzie poszli zagłosować przeciwko PiS-owi lub za tą partią. Tym należy tłumaczyć tak dużą frekwencję w październikowych wyborach. Teraz nie było poczucia wagi tych wyborów i ich wpływu na rzeczywistość, w której funkcjonujemy. Jednym z czynników wpływających na pewnego rodzaju demobilizację elektoratu antyPiS była ocena dotychczasowych poczynań Rządu. Mieliśmy w pewnym momencie ożywioną dyskusję poświęconą temu, że Rząd nie realizuje obietnic: że ze stu postulatów koalicji zrealizowano niewielki procent. Z perspektywy wielu wyborców jest to pokazanie żółtej kartki: były obietnice i one nie zostały spełnione, więc powinniście wyciągnąć wnioski względem tego, co robicie obecnie.
Frekwencja w wyborach samorządowych była znacznie niższa od tej, którą odnotowano w wyborach parlamentarnych w październiku ub.r. Fot. Dominika Polonis
Podsumowując: miasto zbagatelizowało te wybory, a wieś nie zawiodła?
Tak. Frekwencja miała duże znaczenie. Szczególnie widać to właśnie w porównaniu wsi i miasta. I mogę tutaj przytoczyć wyniki dla naszego województwa w 2018 roku. W Lublinie więcej osób poszło wtedy na wybory niż w części wiejskiej województwa. Z kolei w tym roku to właśnie w tej części wiejskiej więcej osób poczuło się bardziej zmobilizowanych niż w części miejskiej regionu.
W przypadku całego województwa frekwencja utrzymała się na podobnym, stabilnym poziomie. To pokazuje, że wyborcy miejscy zostali zdemobilizowani względem 2018 roku i, dużo bardziej, względem 2023 roku. Z kolei wyborcy wiejscy utrzymali poziom zainteresowania wyborami na stabilnym pułapie ponad 50 procent. W skali kraju to też jest wyraźnie widoczne, bo wyborcy miejscy dużo mniej chętnie poszli na wybory 7 kwietnia niż 15 października ubiegłego roku. Wyborcy wiejscy, którzy wtedy stanowili mniejszość, teraz stanowią większość. To wpływa na ostateczny wynik wyborów. Jeśli chodzi o grupy wiekowe wyborców, największy spadek jest w grupie młodych wyborców, między 18 i 29 rokiem życia, która w październiku głosowała chętnie chociażby na Lewicę czy Koalicję Obywatelską. Różnica sięga 30 punktów procentowych. Oznacza to, że wielu wyborców z tej grupy wiekowej stwierdziło, że nie czuje potrzeby, by głosować. To też przełożyło się na ostateczny wynik PiS-u.
Choć zauważyć należy, że na absencję wyborczą mogły mieć także wpływ kwestie związane ze sposobem głosowania w miejscu innym niż miejsce zameldowania.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.