Wosjka Putina uderzają z cywilów
Rosjanie z premedytacją obierają za cel cywilne zabudowania. Ostrzeliwują bloki, szpitale i ulice, zabijając setki cywili. Żołnierze Władimira Putina nie mogą zdobyć Charkowa, drugiego największego pod względem liczby ludności miasta w Ukrainie, ale skutecznie terroryzują mieszkańców.
CZYTAJ TAKŻE: Wojna w Ukrainie. Ekspertka: Rosja nie jest w stanie przełknąć Ukrainy. Nie wyobrażam sobie okupacji Kijowa [ROZMOWA - CZ. I]
- W niedzielę, 6 marca, był koszmarny ostrzał. Pocisk trafił w blok sąsiadujący z blokiem mojego brata. Rosjanie zbombardowali Charkowski Instytut Lotnictwa, który jest po drugiej stronie ulicy. Pocisk spadł też na pobliski bazar, zginął tam 16-letni chłopiec. Brat powiedział, że było gorzej niż w 2014 roku, gdy ostrzeliwali Ługańsk - opowiada nam pochodząca z Ukrainy mieszkanka Lubelszczyzny. Nie chce, byśmy publikowali jej imię i nazwisko. Boi się, przede wszystkim o bliskich.
Najwyższy czas na wyjazd
Atak z niedzieli przelał czarę goryczy. Zapadła decyzja o ucieczce z ostrzeliwanego miasta.
- Od piątku u brata, który mieszka z żoną i córką, nocowała siostra mojej bratowej z mężem. Byli już gotowi do wyjazdu autem. Więc brat i jego rodzina też się spakowali w poniedziałek i rano ruszyli do kuzynów. Pojechali w kierunku Dnipra, do miejscowości oddalonej o 200 kilometrów. Tam spędzili dwie noce. Chociaż trochę doszli do siebie po stresie i odespali nieprzespane noce z weekendu. Potem ruszyli przez Połtawę i pojechali do kuzynki naszej mamy. Kolejny cel to okolice Lwowa, gdzie zamierzają się zatrzymać - relacjonuje nasza rozmówczyni.
Ukraińcy zostawiają za sobą cały dobytek
Uciekający z terenów ogarniętych wojną rozpętaną przez Rosjan, zostawiają za sobą dobytki całego swojego życia.
- Sąsiedzi, którzy wcześniej uciekli, znosili do brata jedzenie. Nie mogli go wziąć ze sobą. Teraz on to przekazał kolejnym osobom. Znalazł też osoby, które w razie czego zaopiekują się znajomymi emerytami. Swoje mieszkanie zamknął na klucz. Nikt nie wie, co będzie dalej. Może w jego blok nie trafi pocisk. A jak trafi, no to trudno - mówi kobieta, z którą rozmawiamy.
CZYTAJ TAKŻE: Wojna w Ukrainie: Ponad 700 tys. uchodźców wjechało do Polski przez Lubelszczyznę. Wojewoda o sytuacji
Takich histori w Ukrainie są dziesiątki, setki, tysiące.
- Kuzyn mieszkał i pracował w Kijowie, miał bardzo dobrze płatne stanowisko. Na tydzień przed wybuchem wojny wrócił do miasta z żoną i 6-letnią córeczką, która przeszła ciężką i kosztowną operację kręgosłupa. Jak tylko rozpoczęła się wojna, wskoczyli do auta tylko w tym, w co byli ubrani z dzieckiem i znajomą pielęgniarką z miejscowości Wasylków (która jest już całkowicie zniszczona) i pojechali do teściów pod granice rumuńską. Jechali bez przestanków ze względu na córkę, żeby jak najszybciej dotrzeć. Samochód zepsuł się w drodze. Na szczęście byli na tyle blisko, że teściowie mogli po nich wyjechać - relacjonuje sytuację bliskich pochodząca z Ukrainy mieszkanka Lubelszczyzny.
Rosyjskie ostrzały przy granicy Ukrainy z Polską
Jak podaje Polsat News, powołując się na władze obwodu charkowskiego, tylko w ciągu jednej doby - 10 marca - Rosjanie ostrzelali obiekty cywilne 89 razy. W najtrudniejszej sytuacji jest obecnie miasto Mariupol na południowym wschodzie Ukrainy, które jest oblężone przez wojska agresora. Rosjanie nie pozwalają na zorganizowanie korytarza humanitarnego dla cywilów. Cały czas trwa ostrzał, w okrążeniu znajduje się około 400 tys. ludzi. W piątek, 11 marca, o poranku wojska rosyjskie ostrzelały lotniska w Łucku i Iwano-Frankiwsku. To miasta leżące w odległości niespełna 100 kilometrów od granicy z Polską.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.