reklama
reklama

Koszmar z ulicy Rumianej. W piątek 13 otruto kilka psów

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z LublinaGemma, Archi, Niko i Karmel. To tylko niektóre z psów, które zostały otrute w Marysinie pod Lublinem. Łącznie na swoim koncie truciciel ma już kilkanaście zwierzaków. Mieszkańcy obawiają się, że to nie koniec. Żyją w strachu.
reklama

Marysin to spokojna wieś znajdująca się ok. 2 kilometry od Lublina. Można tam dojechać w kilka min. Wszystko zmieniło się jednak w piątek (13 września). Wtedy doszło do otrucia pięciu psiaków na jednej z ulic. Żaden z nich nie przeżył. A popularna do spacerów z psami ulica opustoszała.

Niko

Niko był pieskiem rasy cairn terier. W maju skończył rok. Ważył 10 kg, więc był nieduży. -  Chodziliśmy na spacery w różne miejsca, często na pola, bo tam mógł być na długiej smyczy. Uczyliśmy się różnych komend. Tego feralnego dnia, 13 w piątek, na początku spaceru, po minięciu nowo wybudowanych domów zobaczyłam, że coś złapał. Było zbyt późno, żeby zareagować – opowiada Elżbieta, właścicielka Niko.

reklama

Już w drodze do domu pies się dziwnie zachowywał. - Bardziej wskazywało na problemy z odbytem. Nie mogłam mu pomóc, wiec zawiozłam go do kliniki weterynaryjnej. Wynosząc go z samochodu okazało się, że nie może stanąć na łapach i cały się trzęsie. Złapałam go i pobiegłam do kliniki. Pies od razu miał zastosowane leczenie. Był pod wpływem leków uspokajających, bo co się budził to miał drgawki – wspomina.

Wieczorem Niko już nie żył. - Co ja mogę powiedzieć, zdarzały się pojedyncze otrucia. Około dwa lat temu była głośna sprawa otrucia owczarka na działce. Było hurtowe wyrzucenie trucizny w terenie gdzie spacerują psy – przypomina Elżbieta.

Właścicielka bardzo tęskni za swoim czworonożnym przyjacielem. - Różne głosy się słyszało, że psy brudzą ale większość mieszkańców sprząta. Słyszało się, że nowi mieszkańcy byli zapewniani, że przeprowadzają się do cichej i spokojnej okolicy. Na nikogo nie będę rzucała oskarżeń, ale komuś psy przeszkadzały. Teraz jest pusto na tym terenie, ktoś osiągnął cel. Tęsknię za psem chociaż był krótko z nami. I szkoda, że tak krotko – kończy.

reklama

Karmel

Karmel miał cztery lata. Ważył 18 kg. Kochał ludzi i był bardzo ufny. Został otruty w piątek (13 września). - Tego dnia rano około godziny 8:00 mój dorosły syn, poszedł z nim na spacer. Zwykle chodziliśmy ulicą Rumianą w Marysinie, która jest przedłużeniem ulicy Karminowej. Na początku ulicy po prawej i lewej stronie są domy mieszkalne. Dalej, po obu stronach bitej, nieutwardzonej drogi pola, krzaki, w których chowają się bażanty. Często przebiegają sarny, czasem można zauważyć ślady rycia dzików. Po minięciu zabudowań, Karmel został spuszczony ze smyczy, żeby sobie swobodnie pobiegał – opowiada nam Lucyna, właścicielka Karmela.

Pies był karmiony rano i wieczorem. - Syn wrócił do domu przed 9.00, wsypał jedzenie do miski. Karmel był karmiony poprzedniego dnia wieczorem , więc był na czczo. Na widok smyczy nigdy nie był zainteresowany jedzeniem. Zjadał zawsze po powrocie. Tego samego dnia, około 11.00, zadzwoniła do mnie sąsiadka, która przechodziła obok naszej posesji, i zauważyła, że Karmel leży, ciężko oddycha, nie reaguje na swoje imię. Zadzwoniła do mnie, a ja natychmiast do syna, bo nie było mnie w domu. Syn wybiegł i zobaczył, że Karmel leży bez kontaktu, w pienistych wymiocinach, w których było coś dziwnego. Na polecenie weterynarza syn zrobił zdjęcie tych wymiocin i przesłał pani doktor, która miała wkrótce przyjechać, mieszka trzy ulice dalej. Nie mogła przyjechać natychmiast. Miała pacjenta z podobnymi objawami. 20 minut później, czyli około godziny 12:00 Karmel już nie żył – relacjonuje.

reklama

Karmel był zdrowym, radosnym, ufnym psem. Poprzedniego dnia zachowywał się normalnie. - Nie pomyśleliśmy po jego śmierci o sekcji. Została zawiadomiona firma "Lwie serce", która zabrała Karmela do kremacji. Patrząc na dynamikę tego, co się zadziało pomyślałam, że to może jakaś mózgowa przyczyna. Jestem lekarzem i nie znam chorób o tak gwałtownym przebiegu u ludzi. Trochę to wyglądało jak udar. Dopiero, gdy pojawił się post w grupie Mieszkańcy Marysina na Facebooku o zatruciu pieska, zaczęliśmy pisać do siebie, wiązać fakty, z których wynikało, że tego dnia umarły cztery pieski. Wszystkie po porannym spacerze. Następnego dnia pojawił się post o zatruciu i śmierci piątego psa – zaznacza.

Poprzez grupę na Facebooku o sytuacji dowiedzieli się wszyscy, którzy korzystają z mediów społecznościowych. Inni poczta pantoflową. - Odzew i wzburzenie mieszkańców Marysina było ogromne. Po zamieszczonym przeze mnie poście było mnóstwo komentarzy oraz wiadomości prywatnych. Mieszkam w Marysinie prawie 30 lat, poprzednio miałam dwa psy , drugi z nich odszedł 9 lat temu. Nie zdarzały się wówczas takie sytuacje. Natomiast trzy lub cztery lata temu było głośno o zatruciach chyba 2 psów. Wówczas ktoś podrzucił trutkę na posesję. Wisiał ogromny baner na płocie posesji przy ulicy Szarugi w Marysinie, że grasuje truciciel. Potem wszystko ucichło, aż do piątku (13 września) – opowiada właścicielka Karmela.

Każdy z mieszkańców ma swoje podejrzenia. - Komuś musiały przeszkadzać nasze spacery ulicą Rumianą. Tam najczęściej chodzili posiadacze psów. Chyba na mieszkańcach tej okolicy należałoby skupić uwagę. Zakładam, że trucicielem nie był psychopata, który zatruł psiaki bez powodu. Ale niczego nie można wykluczyć. Niewątpliwą "korzyść" z tej tragedii mają właśnie nieliczni mieszkańcy początku ulicy Rumianej. Teraz nikt tam już nie spaceruje. Ludzie zwyczajnie się boją – informuje.

Gemma

Gemma miała cztery lata. Ważyła 13 kg. Kochała spacery, węszenie i pływanie. Od małego była wychowana z drugim psem, który bardzo za nią tęskni. 

- Kochała ludzi, wpychała się, żeby zawsze być jak najbliżej nas. 13 września ok. godziny 11:00 po powrocie do domu ze spaceru Gemma była pobudzona i piła cały czas wodę. Po 10 minutach zaczęło ją paraliżować. Mój mąż Janusz natychmiast zabrał ją do lekarza w Marysinie. Lekarz stwierdził, że stan jest tak poważny, że trzeba jechać do kliniki. Gemma odeszła w drodze do kliniki na Stefczyka – mówi Magdalena, właścicielka Gemmy.

Gemma zjadła truciznę przy kapliczce przy Cmentarzu Ofiar I wojny światowej. Cmentarz znajduje się na początku ul. Rumianej. - Mąż widział na spacerze, że coś połyka, ale nie był w stanie zareagować. To był moment. Gemma miała paraliż, pianę z pyska, wiła się w konwulsjach, była wysztywniona – relacjonuje właścicielka pieska.

Właściciele wykonali sekcję zwłok. - Lekarz powiedział, cytuję "makroskopowy obraz sekcyjny wskazuje, iż do zgonu zwierzęcia doszło w okolicznościach zatrucia śmiertelnego związkami o charakterze antykoagulantów. Zgodnie ze sztuką weterynaryjno-sądową pobrano i zabezpieczono próbę krwi do badania toksykologicznego w celu dokładnej identyfikacji substancji toksycznej, która przyczyniła się do zgonu zwierzęcia" – informuje Magdalena.

Łącznie w Marysinie otruto kilkanaście psów. - Było ich przynajmniej dziesięć. Teraz pięć, wcześniej w 2022 roku otruto trzy jednego właściciela i jeszcze dwa inne. - Jeden z właścicieli nawet wywiesił baner na ulicy Szarugi informujący o śmierci psa. Nie wiemy kto to zrobił, mamy pewne podejrzenia, ale nikt nikogo za rękę nie złapał – dodaje.

W środę (18 września) zostało zgłoszone zawiadomienie do policji w Niemcach. - Janusz podał nazwiska i numery telefonów wszystkich poszkodowanych właścicieli. Do tej pory nikt się nie odezwał. 23 września (poniedziałek) pani Elżbieta zadzwoniła tam i uzyskała wiadomość, że pan zapracowany, ale w tym tygodniu będzie dzwonił. Do tej pory cisza – relacjonuje.

Właścicielka Gemmy informuje nas o jeszcze jednym otrutym psie sąsiadów. Poszkodowany mieszkaniec nie chce udzielać informacji na ten temat.

Arczi

Arczi to pies rasy border Collie. Miał 5 lat. Ważył 20 kg. Był psem szkolonym i pracującym przy owcach. Był łagodny, kochał dzieciaki i był najlepszym przyjacielem rodziny. - Niestety feralnego dnia nie było mnie w domu z powodu wyjazdu służbowego. Ostatni raz Arcziego widziałam w czwartek (12 września). Tego dnia odbyłam z nim regularny popołudniowy spacer, na którym nie wykazywał żadnych oznak złego samopoczucia, ganiał za piłką jak szalony, przyjmował posiłki. - opowiada nam Monika, właścicielka Arcziego.

W piątek (13 września) rano syn pani Moniki był z Arczim na spacerze. - Po powrocie do domu ok 15.30 syn ponownie zabrał psa na spacer, mąż szykował się na rodzinny wyjazd. Mieliśmy się spotkać w Warszawie. Po powrocie syna z psem ok. godz. 16:00 dostałam telefon od męża że Arczi źle wygląda, zatacza się. Prosił o telefon do weterynarza, że jedzie. Zadzwoniłam do naszej pani weterynarz z Marysina poinformować, że zaraz będą. Oddzwoniłam do męża. Mąż już wtedy poinformował mnie, że Arczi ma problemy z poruszaniem tylnymi łapami. Wyglądało jak porażenie kończyn – wspomina.

Po kolejnych 20 minutach mąż pani Moniki udał się do kliniki na Stefczyka. Z Arczim było bardzo źle. - Miał prężenia całego ciała. O godzinie 17.30 próbowałam skontaktować się z mężem. Ok. 18:00 zadzwonił, że Arcziego już nie ma, nie przeżył. Wszystko trwało ok. dwóch godzin. Syn był na spacerze na ul. Rumianej w Marysinie. Jest to droga gminna prowadząca w pola, tuż przy cmentarzu wojennym i kapliczce. Było to częste miejsce naszych spacerów – wspomina.

Ciało Arcziego pozostało w klinice. - Poprosiliśmy o sekcje. Niestety nie mamy jeszcze oficjalnych dokumentów z wynikiem, ale z rozmowy z osobą przeprowadzającą sekcje wiem, że był krwotok do narządów wewnętrznych: płuca, serce, przewód pokarmowy. Od kilku lat we wsi "ktoś" w pewnych odstępach czasu krzywdził psy. Do tej pory były to podrzucone na posesję smakołyki nadziane trutka lub gwoździami. Wiem o 6 psach wzdłuż ulicy Szarugi – przytacza właścicielka Arcziego.

Mieszkańcy są przekonani, że to ktoś ze wsi. 

- Osobiście kontaktowałam się telefonicznie z dzielnicowym już w niedzielę (16 września). Chciałam zgłosić moje obawy, że miejsce, w którym wszyscy byli na piątkowym spacerze może być niebezpieczne dla ludzi. Rosną tam kasztany, które zbierają dzieci. Bez odzewu. Oczywiście ostrzegamy wszystkich kogo spotkamy, ale już cały Marysin wie. Od czasu zdarzenia wyraźnie widać jak jest pusto na ul. Szarugi – podsumowuje.

Arczi był wyczekanym psem. - Przygotowywałam się na niego kilkanaście lat. Czytałam, doszkalałam się. Rasa border collie jest wymagająca od samego początku. Zabrałam się za szkolenia. Od około 5 lat współpracowałam z terenem. Od marca zaczęliśmy przygodę z pasterstwem co obydwoje pokochaliśmy. Arczi był członkiem rodziny, uwielbiał nasze dzieciaki, był bardzo łagodny, skory do zabaw i wszędzie go było pełno. Nie był psem "podwórkowym". Na posesji przebywał głównie z nami, w nocy spał w domu – wspomina psiaka.

Cała rodzina jest załamana. - Nie mam słów jak można być tak okrutnym. Jesteśmy załamani. Jak mam wytłumaczyć 4-latce dlaczego ktoś odebrał nam przyjaciela, jak ma "wybaczyć sobie" 15-latek, że akurat tego dnia poszedł tam na spacer? Jak rozmawiać z 11-latką, która wyrzuca sobie, że nie pożegnała się z Arczim, bo widok był tak makabryczny i się bała? - pyta. Obecnie te pytania pozostają bez odpowiedzi.

Co na to policja?

Sprawa otrucia psów została zgłoszona do naczelnika Dzielnicowego Komisariatu Policji w Niemcach, pod którą podlega Marysin. Zgłoszenie wpłynęło we wtorek (17 września) przez jednego z pokrzywdzonych. Podane zostały również nazwiska, adresy, telefony pozostałych poszkodowanych, z którymi mieli skontaktować się funkcjonariusze. Tak się jednak nie stało. - Nie wiadomo też, czy policja zawiadomiła prokuraturę. Mieszkańcy Marysina żyją w strachu. Mało jest osób spacerujących , zwłaszcza z pieskami. Jest to wyraźnie zauważalne – podsumowuje Lucyna, właścicielka Karmela.

Trutka na szczury została wsypana do kaszy z mięsem. Została zabezpieczona przez jednego z pokrzywdzonych jako dowód w sprawie. Została zaniesiona na komisariat, jednak jak twierdzi mieszkaniec - policjanci jej nie przyjęli. 

- Próbka nie jest jeszcze przebadana. Jest w zamrażalniku u pani Moniki, ponieważ nikt się nią nie zainteresował. A koszt przebadania to 1100 zł. Wolelibyśmy, żeby prokuratura wszczęła śledztwo i przebadała te próbki – informuje Magdalena, właścicielka Gemmy. - Nie dość, że ktoś nam otruł nasze pieski to jeszcze sami musieliśmy zapłacić za sekcje zwłok. Teraz 1100 zł trzeba zapłacić za badania toksykologiczne od jednego psa, to jeszcze 1100 za przebadanie znalezionej trutki – dodaje rozgoryczona.  

- Policjanci z komisariatu w Niemcach w tej sprawie prowadzą postępowanie. Traktujemy sprawę bardzo poważnie. Funkcjonariusze w najbliższym czasie przesłuchają pozostałych właścicieli psów. Obecnie nie można jednoznacznie stwierdzić co było przyczyną tych zdarzeń. Mam nadzieję, że zabezpieczone przez jednego z pokrzywdzonych mięso pozwoli nam ustalić bliższe okoliczności zdarzenia. Ten dowód na pewno zostanie przez policjantów wykorzystany – informuje nadkom. Kamil Gołębiowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji  w Lublinie.

Do sprawy wrócimy.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama