reklama

Urodziła w pracy, dziecko wsadziła do kosza. Stanie przed sądem

Opublikowano:
Autor:

Urodziła w pracy, dziecko wsadziła do kosza. Stanie przed sądem - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPOW. ŁĘCZYŃSKI: Nadia K. w milczeniu poprawiała ubranie, gdy na podłodze zakładowej toalety rozlewała się plama krwi. Kobieta chwilę wcześniej urodziła dziecko. Jej współpracowniczki znalazły noworodka w... koszu na śmieci. Prokuratura oskarża 38-latkę o próbę zabójstwa. Ukrainka nie przyznaje się do tego czynu.

Ukrainka nie przyznaje się do tego czynu.
W Sądzie Okręgowym w Lublinie, który będzie rozstrzygał sprawę, jest już akt oskarżenia przeciwko Nadii K. Śledczy zarzucają obywatelce Ukrainy, że działając z bezpośrednim zamiarem, usiłowała pozbawić życia swoją nowo narodzoną córkę. 

W lipcu ub. r. kobieta urodziła w toalecie zakładu chłodniczego w Milejowie, w którym akurat była w pracy. Dziecko włożyła do znajdującego się w sanitariacie kosza na śmieci. Noworodek nie oddychał, ale dzięki szybkiej interwencji innych pracowniczek firmy, udało się go uratować.

Matka trójki dzieci
Nadia K. przyjechała do Milejowa na początku czerwca ub. r. Była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. Jak ustalili śledczy, była tego świadoma, ale prawdę wyjawiła jedynie ojcu dziecka. Gdy o ciążę pytała jej siostra czy osoby z jej otoczenia, kobieta zaprzeczała. Nie korzystała z żadnej pomocy ginekologicznej. 
To właśnie siostra namówiła ją na zarobkowy wyjazd do Polski. Mieszkająca w okolicach Lwowa 38-latka samotnie, z pomocą matki, wychowywała trójkę dzieci w wieku od 9 do 17 lat. Utrzymywała się z pracy fizycznej przy produkcji gipsu budowlanego. Miesięcznie zarabiała, w przeliczeniu, nieco ponad 1 tys. zł.
W połowie czerwca ub. r. Ukrainka, wraz ze swoją siostrą, została zatrudniona przy sortowaniu owoców w zakładzie produkującym koncentraty i mrożonki w Milejowie. Kobiety zamieszkały w przyzakładowym hotelu robotniczym.

Ratowali jej dziecko. Patrzyła w milczeniu
25 lipca ub. r. Nadia K. rozpoczęła pracę o godz. 18. Nieco ponad godzinę później poszła do toalety, bo zaczęły jej doskwierać bóle brzucha. To był początek porodu. 
Siostra Nadii K., zaniepokojona jej zachowaniem, poszła za nią sprawdzić, co się dzieje. W jednej z kabin zakładowej toalety zobaczyła jak Nadia K. w milczeniu, spokojnie poprawia robocze ubranie, podczas gdy na podłodze pod jej stopami rozlewa się plama krwi. Zaalarmowała inne pracowniczki zakładu. 
Ukrainka nie odpowiadała na pytania koleżanek, nie gestykulowała, nie płakała. Jedna z pracowniczek dostrzegła noworodka znajdującego się w koszu na śmieci. Dziecko było zgięte w pół, plecami do góry, a twarzą oraz nogami i rękami do dołu. Nie wydawało dźwięków, nie oddychało, nie ruszało się. Miało zamknięte oczy i usta.
Pracowniczka zakładu palcami rozchyliła usta noworodka i dwa razy wdmuchnęła dziecku powietrze. W odpowiedzi dziewczynka zaczęła się krztusić i otworzyła oczy. Zanim na miejsce dojechała karetka, pracowniczki zakładu, instruowane przez operatora telefonu alarmowego, przetarły dziecku twarz, owinęły je roboczym fartuchem i zawinęły opaskę uciskową na pępowinie. Gdy pomocy dziewczynce udzielali ratownicy medyczni, Nadia K. w milczeniu przyglądała się temu z boku. Nadal nie odpowiadała na pytania. 

Za trzy tygodnie urodziny
Dziecko udało się uratować, choć do szpitala trafiło w ciężkim stanie. Noworodek przyszedł na świat z zapaleniem płuc i niską wagą urodzeniową. Dziewczynka wymagała oddechu wspomagającego i terapii antybiotykami. Ze szpitala została wypisana dopiero pół roku po urodzeniu, po czym trafiła do rodziny zastępczej w Łęcznej. Za trzy tygodnie będzie obchodzić pierwsze urodziny. 
Biegli orzekli, że brak odśluzowania dróg oddechowych, niezabezpieczenie przed zimnem i przede wszystkim niepodwiązanie pępowiny, doprowadziłyby do zgonu dziecka. Tym bardziej dziecka umieszczonego głową w dół w toaletowym koszu na śmieci. Dziewczynka żyje więc wyłącznie dzięki interwencji innych pracowniczek zakładu w Milejowie.

Niskie poczucie winy
Czy kobieta usiłowała zabić swoje dziecko w okresie porodu pod wpływem jego przebiegu? Tego specjaliści nie byli w stanie jednoznacznie stwierdzić. Jeśli sąd uznałby, że tak było, Ukraince groziłoby jedynie od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. 
Nadia K. została przebadana przez psychiatrów. Według ich opinii 38-latka jest m.in. zubożała emocjonalnie, mało krytyczna wobec swoich zachowań, ma niskie poczucie winy.  Nie stwierdzono u niej jednak zaburzeń świadomości czy zaburzeń psychicznych. Biegli orzekli, że kobieta jest poczytalna.

Lepiej do kosza, niż na podłogę
Ukrainka nie przyznaje się do popełnienia zarzucanego jej czynu. Śledczym powiedziała, że nie chciała kłaść noworodka na podłodze, dlatego umieściła go w koszu. Twierdzi, że chciała owinąć dziecko w ubranie i zabrać do hotelu pracowniczego. Dokładnie pamięta przebieg porodu. 
Prokuratura wskazuje, że kobieta wiedziała, iż urodzi w pracy. Miała przy sobie nożyczki, mające posłużyć do przecięcia pępowiny, które nie były na wyposażeniu zakładu. Według śledczych kobietę obciąża m.in. fakt, iż nie udzieliła dziecku żadnej pomocy, a zamiast tego włożyła je do śmietnika. Do tego nie reagowała i obojętnie obserwowała, gdy pomocy dziecku udzielały osoby trzecie.
Nadia K. przebywa w areszcie. Grozi jej nawet dożywocie.


Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE