Po dwóch spotkaniach w Sopocie wynik serii wskazywał 1-1. Pierwszą potyczkę wygrali lublinianie, a druga padła łupem mistrzów Polski. Rywalizacja przeniosła się do hali Globus, a w niej spora grupa kibiców zgromadziła się na trybunach. Jak na poniedziałek o godzinę 17:30, to liczba fanów mogła naprawdę imponować.
Najwyraźniej zawodnicy Wojciecha Kamińskiego chcieli odwdzięczyć się kibicom za tak liczne przybycie, bo od początku wykazywali się sporym zaangażowaniem. Nawet po zepsutych rzutach heroicznie walczyli o zbiórki, a do tego podejmowali sporo prób odbioru i kilka z nich kończyło się przechwytami. Skuteczność nie należała do szczególnie imponujących, ale i tak wystarczyła, by po pierwszej kwarcie prowadzić 29:22. Wynik byłby lepszy, ale równo z syreną "trójkę" rzucił Jakub Schenk. Po wznowieniu gry lublinianie zwiększyli przewagę do dziewięciu "oczek", ale zaliczyli później nieco gorszy okres. Na szczęście przyjezdni również pudłowali na potęgę, a Manu Lecomte wpadał pod kosz z dużą łatwością i jeszcze wymuszał faule. Dzięki akcjom Belga rywale nie mogli zbliżyć się do Startu. Później kapitalnym rzutem zza łuku pomógł mu jeszcze Courtney Ramey, a blok w obronie zaliczył Tyran De Lattibeaudiere. Ta połowa zakończyła się akcją 3+1 autorstwa Trefla, ale to Start prowadził 45:39.
Po zmianie stron czerwono-czarni znów nieco podkręcili tempo i zwiększyli przewagę, a rywale zmagali się z brakiem skuteczności. Po pierwszych pięciu minutach Start prowadził 12 punktami, a kibice mogli obejrzeć kilka zespołowych akcji, które kończyły się m.in. wsadem Ousmane'a Drame, czy faulami na Tevinie Brownie. Niestety nie udało się też ustrzec błędów, a te były bardzo kosztowne. Najpierw rywale trafili dwie "trójki", a następnie zdobyli proste punkty po przechwycie i tracili tylko cztery "oczka" po kolejnej minucie. Impas przełamały dopiero dwa rzuty za trzy punkty Filipa Puta. Po wyrównanej końcówce przed ostatnią kwartą było 67:62.
Czwarta kwarta zaczęła się od wyrównania przez mistrzów Polski. Start punktował w dwóch kolejnych akcjach, ale jedna "trójka" rywali dała im chwilowe prowadzenie. Zapowiadała się więc gorąca i wyrównana końcówka. Start szybko wyrównał i zbudował kolejną, siedmiopunktową przewagę. Trefl psuł każdą kolejną akcję, a lubelscy kibice wręcz szaleli. Sopocianie łatwo nie odpuszczali, a kapitalne rzuty zza łuku Nicholasa Johnsona utrzymywały ich przy życiu. Ten sam zawodnik na 1,5 minuty do końca trafił rzuty wolne i zbliżył swój zespół na trzy punkty. Gdyby tego było mało, to dokładnie 30 sekund później wykorzystał kolejne trzy rzuty wolne i zrobiło się 83:83. W kluczowym momencie znów bohaterem okazał się Brown - najpierw szaloną "trójką" przywrócił prowadzenie, a następnie zaliczył kluczową zbiórkę w obronie, po której dwa rzuty wolne. Tego meczu lublinianie nie mogli już przegrać i faktycznie tego nie zrobili. Pokonali przeciwników 92:84 i w serii prowadzą 2-1.
Kolejne spotkanie zaplanowano na środę 4 czerwca w hali Globus. Do kolejnej fazy zawodów awansuje zespół, który jako pierwszy wygra trzy spotkania.
PGE Start Lublin - Trefl Sopot 94:84 (29:22, 16:17, 22:23, 26:22)
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.