Chodzi o sytuację dotyczącą koncertu "Bogusław Kaczyński in memoriam" ze stycznia 2018 roku, na którym wystąpił Witold Matulka. Organizator Bialskie Centrum Kultury - jak twierdzi przez pomyłkę - podało na umowie numer bankowy innego tenora, Marka Torzewskiego. Pieniądze - około 4,5 tys. zł - zostały przelane na konto tego artysty. Po próbach negocjacji podejmowanych przez pracowników centrum kultury z menadżerem tenora, pieniędzy nie udało się odzyskać. BCK sprawę zgłosiło więc do prokuratury.
Wyrokiem nakazowym (bez procesu) Sądu Rejonowy w Białej Podlaskiej w
kwietniu uznał Marka Torzewskiego za winnego i nakazał mu m.in. wpłacenie na
rzecz BCK wskazanej kwoty. Artysta wniósł sprzeciw i sprawa została przekazana do merytorycznego rozpoznania przez bialski sąd.
To były pieniądze za podróż
Oskarżony o przywłaszczenie artysta nie przyznaje się do winy i wniósł o umorzenie postępowania. W ubiegłym tygodniu, na pierwszej rozprawie, złożył przed Sądem Rejonowym w Białej Podlaskiej obszerne wyjaśnienia. Jest pewien, że zostało mu zarzucone coś, czego nie popełnił. O sprawie dowiedział się na początku stycznia tego roku.
- Nikt ze mną osobiście nie rozmawiał w sprawie zwrotu pieniędzy. (...) Były jakiegoś rodzaju rozmowy z moim menadżerem, ale odnosiły się one do zwrotu pieniędzy za koszty podróży w związku z moim koncertem w Białej Podlaskiej w maju 2017 roku. Kontrakt w tej sprawie podpisałem w grudniu 2016 roku - tłumaczył Torzewski.
I właśnie ten wątek był najważniejszy podczas całej rozprawy. Torzewski chciał wykazać, że to nie były przypadkowo przelane pieniądze. Zwrot kosztów podróży z Brukseli na koncert do Białej Podlaskiej według artysty wyniósł 4555 zł.
-
Od samego początku była rozmowa, że jako, że jest to daleko, to ktoś
musi ponieść koszty podróży. Negocjacje prowadziła moja menadżerka,
kwestia była poruszana w zasadzie od momentu podpisania umowy. Odpowiedź
BCK była taka, że nie są w stanie ująć w 2016 roku kosztów podróży w
umowie za koncert w 2017 roku. Poza tym mój kontrakt był podpisany jako
draft. Mieliśmy się wymienić dokumentami w dniu koncertu, czyli 26 maja -
zeznawał tenor.
Obietnica przelewu
Dodał, że do umowy dołączył dokument zawierający rozliczenie poniesionych kosztów transportu. Kwota miała być wypłacona w styczniu 2018 roku. Najpierw zostało 22 stycznia 2018 roku wpłacone 4550 zł, natomiast 29 stycznia została dopłacona kwota pięciu złotych.
- W dniu koncertu było mało czasu, prosiłem, żeby wymienić się dokumentami. Pani odpowiedzialna za przygotowanie umowy, mówiła, że nie jest to potrzebne. Zgodziłem się na to. Dokument odnośnie kosztów podróży został przekazany tej pani do rąk własnych. Dołączyłem też oświadczenie do umowy o dzieło, gdzie był mój numer konta bankowego - tłumaczył Torzewski.
Tenor twierdzi, że przekazał dokumenty osobie odpowiedzialnej za przygotowanie umowy, a ta powiedziała mu, że wypłaci mu taką kwotę.
- Mówiła, że nie ma problemu. (...) O tym, że otrzymam zwrot kosztów podróży nie było napisane w umowie z grudnia 2016 roku, bo ta umowa była draftem. Na 4555 zł byliśmy umówieni ustnie. (...) Posiadam wykaz i sprawdziłem, że te kwoty rzeczywiście wpłynęły - zeznawał.
Potwierdza też, że suma 4555 zł wpłynęła na jego konto w styczniu 2018 roku. Tenor miał wykaz przelewów, choć sam przelew sprawdził i potwierdził dopiero rok później, w styczniu 2019 roku.
- Nie zwracałem uwagi, czy to wpłynęło, bo
nie jest to suma, która rzucałaby się w oczy. Sprawdziłem przelew
dopiero po otrzymaniu prokuratorskich zarzutów - tłumaczył sądowi.
Nie ustalaliśmy kosztów transportu
Pracownica BCK, która przygotowywała umowę dla Torzewskiego przyznała w sądzie, że dopiero po tym jak Witold Matulka zaczął upominać się o pieniądze, które jeszcze nie wpłynęły na jego konto, sprawdzono, że pomylono numery konta.
- Okazało się, że jest podany zły numer konta. Pieniądze poszły do pana Torzewskiego. Zadzwoniłam do menadżerki oskarżonego. Pani odebrała telefon, wytłumaczyłam, że doszło do pomyłki. Powiedziałam o całej sytuacji. Najpierw była zła i powiedziała, że sprawdzi. Kilka dni później napisałam do niej sms`a czy sprawdziła, ale już nie dostałam żadnej odpowiedzi - zeznawała.
Przyznaje, że z ramienia BCK były wysłane pisma kierowane do oskarżonego, były też pisane maila. Ale nie otrzymano żadnej odpowiedzi.
- Z menadżer oskarżonego nie uzgadniałam ustnie żadnych dodatkowych kwestii odnośnie zwrotu kosztów transportu na trasie. Po koncercie w 2017 roku rozstaliśmy się w bardzo dobrych relacjach. (...) Jestem pewna, że oskarżony w dniu koncertu nie przedkładał mi żadnego dokumentu związanego ze zwrotem kosztów podróży. Tak nie mogło być, ja muszę mieć wszystko na umowie, ponieważ księgowa nie przyjęłaby mi faktury - tłumaczyła przed sądem.
Nie wie też w jaki sposób numer konta Torzewskiego znalazł się na umowie z panem Matulką.
- Nie wiem, musiało dojść do omyłki. Gdybym wiedziała, na pewno by do tego nie doszło - zeznawała.
Główna księgowa BCK utrzymywała w sądzie, że nie ma możliwości, by dokonała przelewu na podstawie tylko i wyłącznie wskazywanych kosztów transportu i nie zatwierdzonych przez żadnego pracownika BCK.
- Aby
zaksięgować jakiekolwiek koszty, musi być dokument księgowy - umowa,
faktura (...) i to są te wszystkie dokumenty na podstawie których są
realizowane przeze mnie przelewy w imieniu BCK (...). Gdybym takie coś
otrzymała, to ten dokument nie nadawałby się do żadnej realizacji (...)
nie mogłabym przelać jakichkolwiek pieniędzy - tłumaczyła.
Presja czasu
Z kolei menadżerka Marka Torzewskiego potwierdzała wersję dotyczącą zwrotów kosztów za transport. Przypominała kulisy wymiany umów.
- Podczas koncertu Marka Torzewskiego była presja czasowa (...). Zapytałam osobę odpowiedzialną za przygotowanie umowy o aneks o zwrot kosztów dojazdu, a ona powiedziała, że tak jest dobrze i nie potrzebują aneksu do umowy, aby wypłacić wynagrodzenia co do zwrotu kosztów transportu. (...) Pani nie chciała podpisywać aneksu do umowy i powiedziała, że wypłaci nam tę kwotę bez aneksu - zeznawała.
Twierdzi też, że prawdopodobnie pod koniec stycznia 2018 roku dostała telefon od osoby odpowiedzialnej za umowę, która zapytała czy zostały przelane pieniądze ze transport.
- Mówiłam, że byłam zajęta czymś innym i nie miałam jak sprawdzić. Ja zapytałam "ile żeście państwo wpłacili"? Pani odpowiedziała, że kwotę 4550 zł. - tłumaczyła.
Zapewniała też, że nikt nigdy z ramienia BCK nie kontaktował się z nią i nie informował o tym, że omyłkowo zostały wpłacone pieniądze na rachunek Torzewskiego.
Kolejna rozprawa 24 września. Przesłuchani zostaną koleni świadkowie.