Dramat kobiety i jej rodziny rozpoczął się tuż po porodzie, na oddziale położniczo-ginekologicznym międzyrzeckiego szpitala. Magdalena Siłuszyk chciała tu urodzić synka. Trafiła na oddział 15 lipca, zgodnie ze wskazaniem lekarza prowadzącego. Następnego dnia rozpoczęły się przygotowania do porodu. Z relacji męża wynika, że podano oksytocynę. Nie udało się wywołać dostatecznych skurczów, więc ok. godz. 16 lekarze podjęli decyzję, że Magda będzie rodziła następnego dnia. Drugi dzień porodu rozpoczął się następną kroplówką, pojawiły się nasilające skurcze, a około godz. 15 Magda powiedziała lekarzowi, że już nie da rady, a po chwili zemdlała. - Wtedy mnie wyproszono z traktu porodowego i zdecydowano o cięciu cesarskim. Zrobił się duży ruch. Synek urodził się zdrowy - opowiada mężczyzna.
Była pacjentką "podwyższonego ryzyka"
Magdalena i Adrian Siłuszykowie są rodzicami dwóch nastoletnich synów. Z niecierpliwością oczekiwali przyjścia na świat trzeciego potomka. Jak zapewnia Adrian Siłuszyk, jego żona całą ciążę konsultowała się z doktorem na prywatnych wizytach lekarskich, podkreślając przy tym, że po drugiej ciąży (oba porody siłami natury) dostała krwotoku. Ten fakt stanowi o tym, że była pacjentką z grupy podwyższonego ryzyka wystąpienia krwotoku okołoporodowego. - Ginekolog Magdy, był tego świadomy. W okresie ciąży rozmawiał z Magdą o tym, że rozwiązanie odbędzie się poprzez cięcie cesarskie - opowiada mąż Magdy. Zdziwił go więc fakt przygotowań do porodu drogą naturalną. - Poszedłem nawet do doktora już na porodówce i osobiście dopytywałem o cięcie. Usłyszałem: "nie ma takiej potrzeby" - dodaje mężczyzna.
Czekali aż ustąpi
Magda miała kilka chwil na to, by przytulić nowo narodzone maleństwo. Potem zaczął się koszmar. Już na sali poporodowej kobieta uskarżała się na zimno i drętwienie nóg. Krwotok dostrzegła położna. Na nic zdał się okład z lodu. - Przyszedł do mnie doktor i powiedział, że jest krwotok z macicy i prawdopodobnie trzeba będzie ją usunąć. Mówił też, że należy poczekać, bo może krwawienie ustąpi. Potem mnie już nie informowano bezpośrednio. Usłyszałem tylko po 40 minutach rozmowę telefoniczną, że żona będzie transportowana do Białej Podlaskiej. To było około godz. 18 - relacjonuje Adrian Siłuszyk. Jak twierdzi, jego żonie podano w Międzyrzecu trzy jednostki krwi.
Lekarz: "tracimy ją"
W karetce z wykrwawiającą się nadal pacjentką pojechało dwóch lekarzy. Mąż Magdy - tuż za nimi. Ze Szpitala w Międzyrzecu kobieta, z masywnym krwawieniem położniczym, w stanie krytycznym trafiła do Białej Podlaskiej. Jak czytamy w dokumentach medycznych: tętno na tętnicach obwodowych było już niewyczuwalne, natychmiast wwieziona na blok operacyjny.
W oczekiwaniu
Po trzech tygodniach śpiączki farmakologicznej kobietę wybudzono. Wiadomo już, że doszło u niej do uszkodzenia mózgu. - Pokazuję Magdzie zdjęcia synka i wszystko opowiadam. Jestem dobrej myśli. Mam wrażenie, że mnie rozumie, choć nie rusza rękami ani nogami, ale oddycha sama, otwiera oczy i wydaje mi się, że porusza palcem. Niedługo będzie miała badanie, które być może da odpowiedź na pytanie o stopień uszkodzeń mózgu spowodowanych niedotlenieniem - wyjaśnia mąż.
Szpital milczy
W tej sprawie skontaktowaliśmy się w ubiegłym tygodniu z dyrektorem międzyrzeckiego szpitala. Zapytaliśmy m.in. czy zna przypadek pacjentki i czy szpital podjął w tej sprawie jakieś kroki. Wiesław Zaniewicz odpowiedział, że nie będzie komentował, gdyż obecnie jest na urlopie. Skierował nas z pytaniami do dyrektora ds. medycznych szpitala, Romualda Pietrosiuka. Również i on nie chciał w tej chwili komentować sprawy.