reklama

Dramat na porodówce. Magda omal nie straciła życia

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: Źródło: pixabay.com.pl

Dramat na porodówce. Magda omal nie straciła życia - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościPo masywnym krwawieniu okołoporodowym i trzech tygodniach śpiączki Magda Siłuszyk otworzyła oczy. Wiadomo już, że przez niedotlenienie doszło do nieodwracalnych zmian w mózgu.

Dramat kobiety i jej rodziny rozpoczął się tuż po porodzie, na oddziale położniczo-ginekologicznym międzyrzeckiego szpitala. Magdalena Siłuszyk chciała tu urodzić synka. Trafiła na oddział 15 lipca, zgodnie ze wskazaniem lekarza prowadzącego. Następnego dnia rozpoczęły się przygotowania do porodu. Z relacji męża wynika, że podano oksytocynę. Nie udało się wywołać dostatecznych skurczów, więc ok. godz. 16 lekarze podjęli decyzję, że Magda będzie rodziła następnego dnia. Drugi dzień porodu rozpoczął się następną kroplówką, pojawiły się nasilające skurcze, a około godz. 15 Magda powiedziała lekarzowi, że już nie da rady, a po chwili zemdlała. - Wtedy mnie wyproszono z traktu porodowego i zdecydowano o cięciu cesarskim. Zrobił się duży ruch. Synek urodził się zdrowy - opowiada mężczyzna. 

Była pacjentką "podwyższonego ryzyka"

Magdalena i Adrian Siłuszykowie są rodzicami dwóch nastoletnich synów. Z niecierpliwością oczekiwali przyjścia na świat trzeciego potomka. Jak zapewnia Adrian Siłuszyk, jego żona całą ciążę konsultowała się z doktorem na prywatnych wizytach lekarskich, podkreślając przy tym, że po drugiej ciąży (oba porody siłami natury) dostała krwotoku. Ten fakt stanowi o tym, że była pacjentką z grupy podwyższonego ryzyka wystąpienia krwotoku okołoporodowego. - Ginekolog Magdy, był tego świadomy. W okresie ciąży rozmawiał z Magdą o tym, że rozwiązanie odbędzie się poprzez cięcie cesarskie - opowiada mąż Magdy. Zdziwił go więc fakt przygotowań do porodu drogą naturalną. - Poszedłem nawet do doktora już na porodówce i osobiście dopytywałem o cięcie. Usłyszałem: "nie ma takiej potrzeby" - dodaje mężczyzna.

 Czekali aż ustąpi

Magda miała kilka chwil na to, by przytulić nowo narodzone maleństwo. Potem zaczął się koszmar. Już na sali poporodowej kobieta uskarżała się na zimno i drętwienie nóg. Krwotok dostrzegła położna. Na nic zdał się okład z lodu. - Przyszedł do mnie doktor i powiedział, że jest krwotok z macicy i prawdopodobnie trzeba będzie ją usunąć. Mówił też, że należy poczekać, bo może krwawienie ustąpi. Potem mnie już nie informowano bezpośrednio. Usłyszałem tylko po 40 minutach rozmowę telefoniczną, że żona będzie transportowana do Białej Podlaskiej. To było około godz. 18 - relacjonuje Adrian Siłuszyk. Jak twierdzi, jego żonie podano w Międzyrzecu trzy jednostki krwi.

Lekarz: "tracimy ją" 

W karetce z wykrwawiającą się nadal pacjentką pojechało dwóch lekarzy. Mąż Magdy - tuż za nimi. Ze Szpitala w Międzyrzecu kobieta, z masywnym krwawieniem położniczym, w stanie krytycznym trafiła do Białej Podlaskiej. Jak czytamy w dokumentach medycznych: tętno na tętnicach obwodowych było już niewyczuwalne, natychmiast wwieziona na blok operacyjny. 

 - Gdy dojechałem na miejsce, lekarze z Białej powiedzieli mi tylko "tracimy ją". Była reanimowana. Po operacji dodali, że jest bardzo źle - mówi mężczyzna. Kolejne dni przyniosły pooperacyjne komplikacje, a każda minuta była walką o życie. - Ordynator OIOM-u powiedziała mi w pierwszych dniach, że powinienem spodziewać się najgorszego - mówi łamiącym się głosem Adrian Siłuszyk.

 W oczekiwaniu 

Po trzech tygodniach śpiączki farmakologicznej kobietę wybudzono. Wiadomo już, że doszło u niej do uszkodzenia mózgu. - Pokazuję Magdzie zdjęcia synka i wszystko opowiadam. Jestem dobrej myśli. Mam wrażenie, że mnie rozumie, choć nie rusza rękami ani nogami, ale oddycha sama, otwiera oczy i wydaje mi się, że porusza palcem. Niedługo będzie miała badanie, które być może da odpowiedź na pytanie o stopień uszkodzeń mózgu spowodowanych niedotlenieniem - wyjaśnia mąż.

 Szpital milczy

W tej sprawie skontaktowaliśmy się w ubiegłym tygodniu z dyrektorem międzyrzeckiego szpitala. Zapytaliśmy m.in. czy zna przypadek pacjentki i czy szpital podjął w tej sprawie jakieś kroki. Wiesław Zaniewicz odpowiedział, że nie będzie komentował, gdyż obecnie jest na urlopie. Skierował nas z pytaniami do dyrektora ds. medycznych szpitala, Romualda Pietrosiuka. Również i on nie chciał w tej chwili komentować sprawy.



Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE