Pacjent na kozetce. Za jego głową psychoterapeuta z notesem. Tak to wygląda?
- Nie. W moich gabinetach nie ma kozetki. Siedzimy naprzeciwko siebie.
Siedzimy naprzeciwko siebie i...
- Rozmawiamy. Właściwie mówi głównie pacjent. Moja rola to słuchanie i koncentrowanie uwagi swojej i pacjenta na informacjach, które pozwalają wejść w jego wewnętrzny świat. Poznać go i zrozumieć.
Kim są pacjenci gabinetów psychoterapeutycznych?
- Myślę, że mówiąc najogólniej to w większości ludzie, którzy doświadczają w swoim życiu jakiegoś rodzaju cierpienia. Ono ma różne imiona. U jednych będzie to poczucie utraty kontroli nad własnym życiem, brak satysfakcji. U innych samotność, brak trwałych relacji z innymi. Depresja, nerwice, myśli samobójcze. Spektrum jest naprawdę szerokie. W gabinetach pojawia się też co raz więcej osób, które przez terapię chcą uzyskać lepszy wgląd w siebie. Pozbyć się pewnych balastów, wzmocnić wewnętrznie. Zrozumieć, czego oczekują od życia. Dziś to szczególnie nośny problem. Świat karmi nas z jednej strony motywacyjnym: możesz wszystko, bądź wydajny, bądź skuteczny, osiągaj. A z drugiej strony mamy równie intensywny przekaz: nic nie musisz, decyduj sam o sobie. W tym szumie wiele osób ma problem z usłyszeniem głosu własnych potrzeb. Pytają siebie, czego tak naprawdę chcę od życia i nie słyszą w sobie odpowiedzi.
Wszyscy doświadczamy cierpienia. Dlaczego jedni z nas radzą sobie z nim sami, a inni potrzebują profesjonalnej pomocy?
- Bo, mówiąc najkrócej, startujemy z różnym zapleczem. Część tego zaplecza to biologia. Układ nerwowy i zachodzące w nim procesy. To tak, jak różnimy się np. odpornością na wirusy. Panuje grypa, ale nie wszyscy, którzy zetkną się z wirusem zachorują. Trochę podobnie jest z naszą psychiką.
Ale jest też druga część: to sposób naszego przeżywania świata, myślenia o sobie i innych, wewnętrzne przekonania, sposoby reagowania, radzenia sobie. To z tą właśnie częścią pracujemy w psychoterapii. Klienci gabinetów psychoterapeutycznych to często tzw. ludzie sukcesu. Firma albo świetna praca, rodzina, pieniądze. A w środku tego eleganckiego faceta pod krawatem małych chłopiec, który zawsze czuł się gorszy od innych, więc całe dorosłe życie poświęcił na ciężką pracę, żeby udowodnić, że jest coś wart. Przekonał wszystkich tylko nie siebie. Bo dopóki nie przepracujemy tych skrytych głęboko przekonań nic z zewnątrz nie ukoi wewnętrznego bólu.
Skąd biorą się te wewnętrzne przekonania?
- Prof. Cechnicki, ogromny autorytet w dziedzinie psychiatrii, w którego szkole uczyłam się psychoterapii mówił o tym tak: Spędzasz dziewięć miesięcy w macicy. Cicho, ciepło, bezpiecznie. Masz wszystko, czego potrzebujesz. To twój świat, dobry i bezpieczny. I nagle coś się dzieje. Ten świat się kurczy i wypycha na zewnątrz. Jest zimno, głośno, łapią cię obce ręce. Trafiasz do zupełnie nowego świata. Jaki on jest? Bezpieczny czy zagrażający? Jacy są ludzie troskliwi, czy oziębli? Dziecko nie ma innego sposobu odpowiedzenia sobie na te pytania, niż na podstawie tego, jak tego świata i ludzi doświadcza. Czyli jak jestem głodny zaczynam płakać, szybko pojawia się mama i zaspokaja mój głód to sygnał, że jestem ważny i kochany, moje potrzeby są ważne i mogą być zaspokojone. A jaką wiedzę o sobie i świecie zyskuje np. dziecko, które doświadcza przemocy? Ktoś kiedyś powiedział, że "dzieci, które są źle traktowane nie przestają kochać rodziców - przestają kochać siebie". Ale tu nie chodzi tylko o dobre czy złe traktowanie. My przesiąkamy tym, co noszą w sobie nasi rodzice. Jeśli sami mieli niskie poczucie wartości, jest duża szansa, że my też je "odziedziczymy" .
To, co dostajemy od ważnych dla nas osób w dzieciństwie, to przypomina trochę pakowanie emocjonalnego plecaka na życie. Rodzice mogą nam zapakować emocjonalny chleb: wiarę w siebie, poczucie własnej wartości, prawo do wyrażania uczuć, zaufanie do świata i ludzi. Ale mogą włożyć nam też do tego plecaka kamienie: do niczego się nie nadajesz, nigdy sobie nie poradzisz, ludzie to wilki. Potem idziemy z tym plecakiem w życie, a ono dokłada nam do niego kolejne rzeczy i tak to już jest, że do tych plecaków z zasobami łatwiej trafiają kolejne dobre doświadczenia, a do tych z kamieniami kolejne obciążenia.
I taki wędrowiec z plecakiem trafia do gabinetu?
- Tak, a ja, pozostając w metaforze plecaka, proponuję mu rozbicie obozu. Siadamy wspólnie nad tym plecakiem i razem przyglądamy się jego zawartości. Terapia to proces wyjmowania kamieni i pakowania zasobów. Długi i trudny, bo z posiadania większości tych "skarbów" nie zdajemy sobie sprawy. Tkwią głęboko w naszej podświadomości i trzeba czasu, żeby dogrzebać się na samo dno. Im kamienie cięższe, tym więcej czasu zajmie ich wyciąganie. A kiedy wreszcie się do nich dokopiemy okazuje się, że choć tak bardzo ciążyły, tak bardzo uwierały nie tak łatwo się z nimi rozstać. Bo przez te wszystkie lata ten ból i ten ciężar stał się częścią nas. Poza tym, jeśli mówimy o mechanizmach czy sposobach radzenia sobie nie można ich tak po prostu wyrzucić. Nawet jeśli były dla nas toksyczne i niszczące, bo to często jedyny mechanizm, który dana osoba ma. Nawet jeśli widzę, że gasisz pożar dziurawym wiadrem, nie mogę zachęcać cię do jego wyrzucenia, dopóki nie będę przekonana, że wiesz gdzie jest gaśnica i jak jej używać.
Ale jeśli źródła naszych problemów tkwią np. w nieszczęśliwym dzieciństwie. To dzieciństwa nie da się przeżyć jeszcze raz...
- I terapia jest też miejscem, żeby sobie to uświadomić z całą tego bolesnością. Żeby stanąć wobec faktu, że coś zostało mi bezpowrotnie odebrane i móc tą stratę emocjonalnie, a czasami też fizycznie opłakać. Bo każda strata potrzebuje czasu na żałobę. A w żałobie jest czas smutku, łez, ale też buntu i złości. Są ludzie, którzy całe życie noszą w sobie rodzaj smutku. Może właśnie dla tego, że żeby skończyć żałobę trzeba pozwolić sobie również na tę złość. Na powiedzenie: "K...wa, nie powinno tak być".
W gabinecie jest miejsce na takie słowa?
- W gabinecie jest miejsce na emocje. Wszystkie bez wyjątku. A mocniejsze słowa czasami bardzo pomagają, żeby wyrazić ich siłę. W psychoterapii nie ma słów ani tematów tabu.