reklama
reklama

20 lat po ataku na World Trade Center. "Dotąd tkwi mi w pamięci ten zapach spalenizny"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

20 lat po ataku na World Trade Center. "Dotąd tkwi mi w pamięci ten zapach spalenizny" - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z LublinaRozmowa z Waldemarem Piaseckim, lubelskim dziennikarzem mieszkającym w Nowym Jorku, który jako jeden z pierwszych relacjonował atak terrorystyczny na World Trade Center.
reklama

 
11 września 2001 roku terroryści uderzyli w Amerykę. Dwudziesta rocznica ataków na World Trade Center i Pentagon jest pierwszą obchodzoną po wycofaniu amerykańskich wojsk z Afganistanu.


W: - 11 września 2001 roku. Jak zapamiętałeś ten dzień?
 
 
Waldemar Piasecki: - Był piękny, słoneczny poranek. Przyjechałem na Manhattan, bo miałem kilka spraw do załatwienia w polskim konsulacie. Kiedy szedłem Piątą Aleją, moją uwagę zwrócił tłum ludzi przed witryną sklepu z telewizorami. Kolejki w Nowym Jorku? Podszedłem zaciekawiony. Okazało się, że wszyscy oglądają tam na ścianie telewizorów pierwsze uderzenie w północną wieżę, z której wydobywały się gęste kłęby dymu...
 
 
- Wyglądało to na katastrofę lotniczą, czy atak?
 
- Na przypadkową katastrofę.
 
 
-  Pojechałeś do World Trade Center?
 
 
- Tak, postanowiłem ruszyć w dół Manhattanu. Złapałem taksówkę, żeby być na miejscu akcji. Udało się dojechać na Chinatown, na ich główną ulicę Canal Street. Ale tam już stała policja. I czuć było silny zapach spalenizny, palonego plastiku, w powietrzu pełno kurzu... Zadzwoniłem do redakcji Kuriera Lubelskiego, którego byłem korespondentem, relacjonowałem wydarzenia. Oni byli mocno podekscytowani, bo już widzieli pierwsze obrazy z Nowego Jorku w telewizji.
 
 
- Czy to było po uderzeniu w drugą wieżę?
 
 
- Najpierw była mowa o katastrofie lotniczej, o jednej wieży. Jednak im bardziej zbliżałem się do WTC, tym więcej ludzi mówiło, że płonie również druga. To już nie mogło wyglądać na przypadek.
 
 
- To ogromne miasto, ale nie słyszałeś wcześniej ryku silników odrzutowych, eksplozji?
 
 
- Nie, absolutnie. Było tak, że ten drugi samolot wszedł w wieżę, jak w masło, przeszył ją na wylot.
 
 
- Wybuchła panika?
 
 
- To była sytuacja ogromnego chaosu. Ludzie starali się uciec jak najdalej od miejsca ataku. Wiele kobiet było bez butów, zrzuciły obcasy, by im nie przeszkadzały. Sieci komórkowe zostały wyłączone, bo władze obawiały się, że zamachowcy mogą komunikować się tą drogą. Zostałem pozbawiony kontaktu z redakcją. Musiałem skierować się w stronę Mostu Brooklińskiego, tam było już wielu uciekinierów, tłumy przerażonych ludzi. Mój telefon nadal był głuchy, ale zobaczyłem, że policjanci rozmawiają przez komórki, mieli jakiś swój kanał. Podszedłem do jednego z funkcjonariuszy i zapytałem, czy nie pozwoliłby mi zadzwonić ze swojego aparatu do redakcji.
 
 
- Zgodził się?
 
 
- Pokazałem mu legitymację prasową i legitymację członka wspierającego NYPD Pulaski Association, organizacji polskich policjantów w garnizonie nowojorskim. Chwilę pomyślał i powiedział: Ok, pięć minut.
 
 
- Udało się połączyć?
 
 
 - Tak, akurat w Lublinie na dyżurze był red. Jurek Kowalczyk. Starałem się zwięźle opowiedzieć mu, co się stało, co się dzieje. Połączenie zrywało ze dwa razy, ale udało się przekazać najważniejsze. I to dzięki życzliwości policjanta. Zresztą pośród tej wielkiej, początkowej paniki było mnóstwo gestów solidarności. Ludzie sobie pomagali, starali się być pomocni. Nikt się nie przepychał, nikt po nikim nie deptał... Choć nikt też do końca nie wiedział, co się naprawdę stało.
 
- Był strach przed następnym uderzeniem?
 
 
- Był. Była niepewność. Ale było też poczucie, że służby działają. Choćby straż pożarna, która natychmiast ruszyła na ratunek. Wozów strażackich było mnóstwo.
 
 
- A w jednym z nich Stanley (Staszek) Trojanowski, którego mogliśmy gościć w Lublinie.
 
 
- Przyjechał do Lublina, spotkał się z prezydentem miasta. Był bohaterem akcji ratunkowej w WTC. Staszek miał misję - chciał uczestniczyć w jak największej liczbie pogrzebów strażaków poległych w WTC, dbał o ich upamiętnienie. Pobyt na Lubelszczyźnie nie był przypadkowy. Jedną z ofiar ataku terrorystycznego był strażak Stanley Smagała, którego rodzina wyemigrowała do Ameryki z okolic Kraśnika. Trojanowski rozmawiał z prezydentem Lublina, Adamem Wasilewskim, o upamiętnieniu bohatera. Ale ta sprawa nie doczekała się dalszego biegu, nie ma ulicy Smagały.
 
 
- Jakie po upływie 20 lat wspomnienia czy obrazy z ataku na WTC są dla Ciebie najostrzejsze?
 
 
- Dziwne, ale tkwi mi w pamięci ten zapach spalenizny, o którym już mówiłem. Oczywiście śmierć sześciu Polaków w WTC, w tym Norberta Szurkowskiego, syna słynnego kolarza Ryszarda Szurkowskiego. Chłopak pracował w firmie montującej meble biurowe. Wziął za kogoś zlecenie na Manhattanie. Nie wrócił do domu, jego ciała nigdy nie odnaleziono. Wstrząsające były relacje urzędników, którzy zbiegając w dół płonących wieżowców, mijali się ze wbiegającymi na górę strażakami. Nikt tych ratowników już więcej nie zobaczył...
Niezwykle przejmujące były okoliczności śmierci kapelana nowojorskich strażaków, ojca Mychal`a Judge`a, franciszkanina, uznanego za pierwszą zidentyfikowaną ofiarę ataku. Znam to z medialnych przekazów. Na jednego z ratowników spadła kobieta, która w panice wyskoczyła z płonącego wieżowca. Kiedy ojciec Judge udzielał strażakowi ostatniego namaszczenia, trafił go blok betonu...
 
- Bywałeś potem w okolicach rumowiska po zawalonych wieżach?
 
 
- Wielokrotnie. Pisałem korespondencje dla kilku tytułów. Ale to był ponury widok. Zgliszcza dymiły jeszcze przez dwa - trzy miesiące. Kiedyś wśród kawałków betonu znalazłem porwany plakat-zdjęcie - jak ją wówczas powszechnie nazywano - "Matki Bożej z World Trade Center". Jej wizerunek ktoś skopiował w wielu egzemplarzach i umieszczał wśród ruin. W rzeczywistości była to reprodukcja obrazu meksykańskiej artystki Jacqueline Ripstein. Mam tę pamiątkę do dziś.
 
- Innego rodzaju "pamiątka" trafiła do Pałacu Prezydenckiego w Warszawie...
 
 
- Dokładniej do kaplicy prezydenckiej. To krucyfiks wykonany ze stali po zburzonych wieżach.
 
 
- Nie odbudowano dwóch wież. Zbudowano jedną i okazałe miejsce pamięci. Jak to oceniasz?
 
 
- Powstała jedna wieża autorstwa Daniela Libeskinda, architekta polsko-żydowskiego pochodzenia, urodzonego w Łodzi (jego dziełem jest też Apartamentowiec Złota 44 w Warszawie - dop. red.). Mnie bardziej podobał się projekt z pracowni w Urugwaju, ale zostawmy to. Ważne jest, że zbudowano miejsce pamięci. To pokazuje, że życie jest silniejsze od śmierci.
 
 
- 20 lat po WTC "wolny świat" oddał Afganistan talibom. To nie napawa optymizmem.
 
- Atak na WTC spowodował interwencję w Afganistanie i poszukiwanie Bin Ladena. Przywódcę terrorystów zlikwidowano, ale ta cała misja okazała się porażką... Zresztą widzimy, co się dzieje. Tragedia 11 września, którą widziałem na własne oczy, pozostanie ze mną na całe życie.  

reklama

Rozmawiał Jerzy Szubiela

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama