reklama

W Europarlamencie potrzeba ludzi znających brukselskie korytarze

Opublikowano:
Autor:

W Europarlamencie potrzeba ludzi znających brukselskie korytarze - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości- Uważam, że przed nami ostatni okres, w którym Polska i nasze województwo mogą w tak dużym stopniu wykorzystać obecność w Unii Europejskiej - mówi w rozmowie ze Wspólnotą europoseł Krzysztof Hetman, starający się o reelekcję. - Ja, razem z moim biurem, wiem, do kogo pójść, kogo zapytać i gdzie są źródła finansowania - dodaje. Jest pan jedynym europosłem z Lubelszczyzny, startującym w wyborach do Europarlamentu. Proszę wymienić najważniejsze rzeczy, które udało się zrobić dla Lubelszczyzny w ostatniej kadencji.

To dla mnie najtrudniejsze pytanie, bo nie jestem w stanie powiedzieć tego w kilku zdaniach. Najwięcej informacji na ten temat znajduje się w sprawozdaniu podsumowującym moją kadencję w Parlamencie Europejskim. Zachęcam do lektury na www.krzysztofhetman.pl.  W telegraficznym skrócie, najważniejsza jest kwestia środków w ramach dofinansowań z Unii Europejskiej - udało się uelastycznić, uprościć dostęp do pieniędzy, z których korzystają przedsiębiorcy, samorządowcy i organizacje pozarządowe. Od samego początku bardzo mocno włączyłem się w prace, aby było łatwiej i żeby odbiurokratyzować system przyznawania tych pieniędzy. Na ten system bardzo wiele osób i instytucji słusznie narzekało. Po drugie, dyrektywa o nazwie "Akt Dostępności". To inicjatywa znosząca bariery dla osób niepełnosprawnych i osób starszych. Nie tylko architektoniczne, ale też w usługach. W Unii Europejskiej żyje ponad 50 mln osób z różnymi niepełnosprawnościami i już niedługo wszystkie kraje członkowskie będą zobowiązane do tego, by te bariery znosić. W ramach spraw społecznych, w które bardzo mocno się angażowałem, udało się także wprowadzić urlopy na opiekę nad osobą niepełnosprawną, nad schorowanym rodzicem, rodzicielskie, macierzyńskie i tacierzyńskie. Po trzecie: to Europejski Korpus Solidarności. Chodzi o wolontariat dla młodych ludzi oraz o tworzenie dla nich nowych miejsc pracy. Dzięki temu mogą nabywać doświadczenie i kompetencje w różnych miejscach Unii Europejskiej. Pomysł powstał po tym, jak kilka lat temu przez Polskę przeszła wichura. W ramach tej inicjatywy po takim kataklizmie za pieniądze unijne można przekierować ludzi z różnych stron Europy, by pomogli mieszkańcom terenu dotkniętego takim nieszczęściem w odbudowaniu się, a przy tym nabyć wiele wartościowej wiedzy, doświadczenia i kompetencji. Bardzo mocno zaangażowałem się w bezpieczeństwo dostaw gazu dla Polski, w tym także dla Lubelszczyzny. Chodzi o to, że w razie, gdyby ktoś zakręcił jednemu z państw członkowskich kurek z gazem, a wiemy, kogo mam na myśli, to wtedy inne państwa członkowskie solidaryzują się z takim państwem i muszą mu zapewnić minimalny poziom dostaw gazu do gospodarstw domowych i najważniejszych gałęzi przemysłu. To już jest zatwierdzone, Parlament Europejski taką decyzję przegłosował.


Podejmował pan jakieś działania dedykowane wprost Lubelszczyźnie?

Jednym z takich działań było uchronienie Portu Lotniczego Lublin w Świdniku od zapłacenia korekty finansowej w wysokości ponad 20 mln zł. Jak tylko zacząłem pracę w Parlamencie Europejskim, okazało się, że urzędnicy Komisji Europejskiej chcą nałożyć wspomnianą korektę, bo dopatrzyli się nieprawidłowości na etapie projektowania portu. My się z tym fundamentalnie nie zgadzaliśmy. Dużo w tej sprawie "dreptałem", żeby przekonać odpowiednie osoby na poziomie politycznym i urzędniczym, że to jest zła decyzja. Organizowałem marszałkowi województwa Sławomirowi Sosnowskiemu spotkania na wysokim politycznym szczeblu. Udało się osiągnąć sukces. Oczywiście nie przypisuję sobie całej zasługi. Nigdy o tym nie mówiłem, ale także w takim obszarze działa się, będąc w Brukseli.


Inne przykłady podejmowania inicjatyw dla Lubelszczyzny?

Jestem jednym z niewielu europosłów, którzy w Brukseli zatrudnili osobę odpowiadającą wyłącznie za wyszukiwanie różnego rodzaju źródeł finansowania. Kompletnie nie zauważamy, że ogromna ilość pieniędzy jest dystrybuowana bezpośrednio z Brukseli poprzez różnego rodzaju agencje. To są pieniądze dla samorządów, przedsiębiorców, uczelni wyższych. Te środki w Brukseli są często o wiele łatwiej dostępne i mniej zbiurokratyzowane niż u nas, mam na myśli instytucje przyznające granty w Polsce. Te wszystkie informacje, przez cztery lata w sumie 250, przekazywaliśmy uczelniom, samorządowcom, organizacjom pozarządowym, przedsiębiorcom. Oni też mogli liczyć na wsparcie i pomoc z naszej strony, jeśli chodzi o rozeznanie w warunkach i kryteriach dofinansowań.


Proszę powiedzieć o trzech zadaniach, które chce pan realizować w kolejnej kadencji w Europarlamencie.

Proszę pozwolić mi zrealizować strategię, którą przyjąłem w tej kampanii. Między 6 a 10 maja mam zaplanowaną konferencję prasową ze spotem programowym i tym, jakie mam plany na kolejną kadencję. Za chwilę wszystkie te informacje pojawią się na moich profilach w mediach społecznościowych. Zachęcam do ich śledzenia.


To chociaż jedno zadanie...

Walka o budżet dla Polski, a co za tym idzie - dla województwa lubelskiego. Budżet zaproponowany przez Komisję Europejską zakłada ogromne cięcia, np. w polityce spójności, czyli w kwestii środków dla samorządów, uczelni czy przedsiębiorców. W związku z tym dla Polski jest zaproponowana pula o 20 mld euro mniejsza niż ta dotychczasowa. Dlatego pierwszą sprawą, o którą trzeba zadbać od początku nowej kadencji, jest poparcie dla propozycji budżetu przygotowanego jako alternatywa w Parlamencie Europejskim. Zakłada on  ten sam poziom pieniędzy, co w latach 2014-2020. Przypomnę, że dla Polski to kwota ponad 100 mld euro. Potrzeba więc tam doświadczonych ludzi, znających brukselskie korytarze. Od lipca br. będzie toczyła się gigantyczna walka o budżet Unii Europejskiej.


Chodzi o lobbowanie?

To złe określenie. Chodzi o pozyskanie sojuszników i partnerów spośród europosłów z 27 państw członkowskich Unii Europejskiej. Trzeba rozmawiać z europosłami innych narodowości i umieć przekonać ich do naszych postulatów. Żeby to skutecznie zrobić, trzeba znać realia i mechanizmy funkcjonowania struktur europejskich, a także wykorzystać osobiste kontakty.


Właściwie, dlaczego chce pan pozostać w Europarlamencie? Nie ciągnie pana na własne podwórko?

Uważam, że przed nami ostatni okres, w którym Polska i nasze województwo mogą w tak dużym stopniu wykorzystać obecność w Unii Europejskiej. Rozwijamy się coraz szybciej i z oczywistych powodów w kolejnych perspektywach finansowych będziemy dostawać coraz mniej pieniędzy. Co więcej, po roku 2021 nastąpi centralizacja pozyskiwania dotacji unijnych. Nie będzie wówczas wyjścia i podmioty z województwa lubelskiego będą musiały sięgać po pieniądze do Brukseli. Dobrze byłoby, gdyby te podmioty miały kogoś, kto będzie potrafił rozpoznać im pole walki, ukierunkuje je. Ja, razem z moim biurem, wiem, do kogo pójść, kogo zapytać i gdzie te źródła finansowania są.


Gdy PSL wszedł w porozumienie z Platformą Obywatelską i innymi partiami, zawierając Koalicję Europejską, jedna z gwiazd disco polo i jednocześnie działacz PSL Sławomir Świerzyński - założyciel zespołu Bayer Full - rzucił legitymacją partii i powiedział, że to jest dla niego nie do zaakceptowania. Czy takie reakcje były także na Lubelszczyźnie?


Nie. Ani w województwie, ani w Polsce. PSL jest partią zupełnie inną niż pozostałe. Mamy gen demokratyczny w kwestii podejmowanych decyzji. Ta nieskrępowana dyskusja o koalicji przetoczyła się przez PSL od samego dołu do samej góry. Wiedział pan o tym, że Sławek Świerzyński ma legitymację PSL-u? Nikt w Polsce o tym nie wiedział. Nikt się tym wcześniej nie interesował. Zrobiło się o tym głośno dopiero, gdy oddał tę legitymację. Pan Sławomir Świerzyński wypowiedział różne głupstwa, a dziś widzimy, że jest zakochany w PiS-ie, a romans ten trwa od dłuższego czasu. W ogóle mu nie przeszkadza to, że PiS od wielu lat jest w koalicji w Parlamencie Europejskim z brytyjskimi konserwatystami, którzy w 2013 roku zalegalizowali małżeństwa homoseksualne... Przekładanie poglądów innych partii politycznych na koalicjantów jest niemądre, bo są to wybory do Parlamentu Europejskiego i większość tych rzeczy, które próbowano narzucić PSL-owi jako pogląd innych partii politycznych, w ogóle nie rozstrzyga się w Parlamencie Europejskim. PiS bardzo dobrze o tym wie, ale w sposób cyniczny ze swoim urokiem próbował tę sytuację wykorzystać. Oczywiście, że w PSL-u były wątpliwości i wszyscy je mieliśmy. Doszliśmy do wniosku, że ze wszystkich możliwości, to decyzja o koalicji będzie najlepsza. Wielu ludzi mówiło nam, byśmy połączyli siły. Ludzie tego oczekiwali. Dziś w powiecie krasnostawskim będę wręczał nowe legitymacje  PSL-u i witał nowych członków w szeregach Stronnictwa. Niech to będzie puenta odpowiedzi na to pytanie.


Ostatnio był pan krytykowany za sposób głosowania w Parlamencie Europejskim w sprawie ujednolicenia produktów. O co konkretnie chodziło?

Głosowaliśmy nad tym podczas ostatniej sesji Parlamentu Europejskiego. Powstała dyrektywa, której idea była bardzo słuszna - zakładała zakazanie praktyk oferowania przez producentów tego samego produktu, ale o różnej jakości w różnych państwach. Tak się dzieje w rzeczywistości, bo np. serek w sklepie w Polsce i serek tego samego producenta w Niemczech mają różne składy. Dyrektywa zakazująca takich praktyk wyszła z Parlamentu Europejskiego i zgodnie z całą procedurą trafiła do Rady Europejskiej (w skład której wchodzą głowy państw lub szefowie rządów - przyp. red.), gdzie została rozmyta. I te zmiany, które poszły w złym kierunku, poparł niestety rząd PiS-u. Ja mam wrażenie, że nikt tej dyrektywy po zmianach nie przeczytał. Nie ma w niej ani słowa o tym, że wspomniane praktyki powinny być zakazane, a wręcz przeciwnie: usankcjonowano możliwość sprzedaży tych samych produktów, ale o różnej jakości pod warunkiem, że producent poinformuje o tym konsumenta. Nie napisano, jak ten producent ma to zrobić. Nie rozwiązano tym samym  podstawowego problemu. Ponadto w dyrektywie napisano, że konsument, jeśli poczuje się oszukany, może dochodzić swoich praw, ale na własny koszt. Zadajmy sobie pytanie, jak miałoby to wyglądać? Czy niezadowolony klient miałby powoływać biegłych, zlecać analizy laboratoryjne, iść do sądu i to wszystko za własne pieniądze? To absurd. Dlatego głosowałem z pełnym przekonaniem przeciw tej dyrektywie. Dziś podnosi się wiele krytycznych głosów i hejtu w tej sprawie. Ale moim podstawowym obowiązkiem jest dbać o interes polskiego konsumenta. Rzeczywistość bardzo szybko zweryfikuje, że nic się nie zmieni w tej sprawie. A ci, którzy dziś mnie krytykują, przekonają się, że miałem rację.


Na oficjalnych zdjęciach i w mediach występuje pan bez krawata i z lekkim zarostem. To świadomy zabieg i kreowanie wizerunku luzaka?

Z takim zarostem chodzę już od 20 lat. Moja żona lubi taki zarost, podobnie moja młodsza córka. Przyzwyczaiłem się do niego i jest też praktyczny, bo nie muszę się codziennie golić, tylko co trzy dni. A występuję różnie: z krawatem i bez niego. Bez względu na to, jak jestem ubrany, stawiam przede wszystkim na kompetencje i merytorykę. Mam nadzieję, że to mnie w jakiś sposób wyróżnia.


 Co europoseł Krzysztof Hetman robi w wolnym czasie?

Moją wielką pasją jest żeglarstwo. To mnie niezwykle zajmuje, nie wyobrażam sobie wakacji bez żagli. Jestem instruktorem Polskiego Związku Żeglarskiego. W przeszłości, kiedy miałem więcej wolnego czasu, szkoliłem dzieciaki i studentów. Zresztą w ten sposób poznałem moją żonę - ona była moją kursantką. Cieszę się, że udało mi się zarazić tą pasją moją starszą córkę. Jestem bardzo dumny, bo w zeszłym roku zdała egzamin na żeglarza jachtowego. Żeglujemy razem. Pływam przede wszystkim po zimnych morzach, ostatnio opłynąłem Wyspy Alandzkie (na Morzu Bałtyckim, między Finlandią i Szwecją - przyp. red.), wcześniej pływałem m.in. za koło podbiegunowe.


Jak pan zaczynał swoją przygodę z żeglarstwem?

Na Jeziorze Piaseczno. Mój tata pracował na Akademii Rolniczej, a ona miała tam swój ośrodek. Tam była bardzo mocna, istniejąca do dzisiaj, sekcja żeglarska Antares. Kilku zapaleńców z AR zaczęło organizować obozy żeglarskie nad Jeziorem Piaseczno. Ojciec wysłał mnie tam pierwszy raz, jak miałem 12 czy 13 lat. Nie należałem do najbardziej zdyscyplinowanych, więc poradzono mojemu tacie, by mnie tam posłał, bo tam jednak obowiązuje pewien rygor.


Był pan niegrzecznym dzieckiem?

Urwisem byłem po prostu. Na obozie wstawało się o godz. 6, był poranny rozruch i gimnastyka, toaleta, następnie rytuał podniesienia bandery i apel. Potem śniadanie i zajęcia praktyczne na wodzie. Po obiedzie są zajęcia teoretyczne i kolejne zajęcia praktyczne na wodzie, następnie kolacja i znowu zajęcia teoretyczne. Jest więc dyscyplina. Bardzo mi się to jednak spodobało i wciągnęło mnie to całkowicie. Każde kolejne wakacje, do dziś, spędzam pod żaglami.



Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE