ROZMOWA Z Radosławem Grabowskim, zawodnikiem Krzny Rzeczyca
To nie boli, a można uratować życie
W jaki sposób zapisałeś się do banku potencjalnych dawców szpiku?
- Wyszło bardzo spontanicznie. Miałem akurat przerwę między zajęciami na uczelni, fundacja DKMS: Pokonajmy Nowotwory Krwi przez cały dzień organizowała zapisy przy głównym wejściu. Szczerze mówiąc, tłumów tam nie było, więc razem z kolegą postanowiliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o dawcach szpiku.
Co musiałeś zrobić?
- Proces zapisania się do DKMS jest bardzo prosty. Jeśli w okolicy nie ma żadnego wydarzenia, na którym możemy dowiedzieć się więcej, zawsze można zajrzeć na stronę DKMS i rozwiać wszystkie wątpliwości. Stamtąd też można zamówić darmowy pakiet rejestracyjny, dwa dni później pobrać wymaz z wewnętrznej strony policzków i tego samego dnia odesłać kurierem. Do pałeczek potrzebnych do pobrania wymazu dołączony jest również formularz z pytaniami o nasz stan zdrowia, ostatnie wizyty u lekarzy, czy inne podstawowe informacje zdrowotne.
Podszedłeś do tego na serio, czy ot tak?
- Trzy lata temu zgłaszając się jako potencjalny dawca nie myślałem, że kiedykolwiek będę mógł komuś uratować życie. Podszedłem do tego całkowicie poważnie, jednak nie miałem wtedy poczucia, że ktoś będzie potrzebował mojej pomocy. Po zapisaniu wróciłem na zajęcia z etyki dziennikarskiej, a już dwa tygodnie później zapomniałem o tym, że widnieję w bazie DKMS.
Wcześniej pomagałeś w jakiś sposób ludziom?
- Jeśli chodzi o medyczne podejście do ratowania ludziom zdrowia czy życia, to nigdy nie miałem okazji nawet oddawać honorowo krwi. Co prawda przeszło mi to przez myśl na początku roku, jednak zawsze na drodze stawało coś innego. Dzisiaj mogę powiedzieć, że na całe szczęście, bo gdybym oddał krew przez ostatnie pół roku, prawdopodobnie nie mógłbym być dawcą komórek macierzystych. Istnieje wtedy możliwość zakażenia biorcy, a DKMS przywiązuje dużą wagę do wyników badań kontrolnych.
Myślałeś o tym, że kiedyś zadzwoni telefon?
- Liczyłem na to, że pracownicy DKMS jednak nie zadzwonią, bo to oznaczałoby, że mój genetyczny bliźniak jest śmiertelnie chory. Niestety, telefon zadzwonił, a ja musiałem podjąć decyzję bardzo ważną dla nieznanego mi człowieka.
Jaka była Twoja pierwsza reakcja po usłyszeniu, że dzwonią z DKMS?
- To było jakoś pod koniec marca, robiło się już cieplej, a ja jechałem pociągiem z Międzyrzeca Podlaskiego do Warszawy. Za pierwszym razem nie odebrałem, ale sprawdziłem maila. Była tam wiadomość z DKMS, w której prosili o pilny kontakt. Domyślałem się o co chodzi, więc nerwowo zacząłem szukać w internecie informacji na temat form pobrania szpiku. Pani z centrali DKMS zadzwoniła pół godziny później z informacją, że znaleziono mojego genetycznego bliźniaka chorego na nowotwór krwi. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc podałem się za mojego brata i powiedziałem, że Radek oddzwoni jak wróci ze sklepu. Ściema rodem z podstawówki, moja późniejsza "szpikowa opiekunka" na pewno we wszystko uwierzyła, zwłaszcza, że godzinę później ten sam głos do niej oddzwonił i przedstawił się jako "ja".
Po pierwszej rozmowie byłeś zdecydowany na pomoc?
- Podczas podróży miałem sporo czasu na to, by poczytać o możliwych zagrożeniach czy komplikacjach związanych z pobraniem szpiku. Myślę, że duża część osób nie chce być potencjalnym dawcą właśnie z powodu niewiedzy. Oddanie komórek macierzystych nie wiąże się praktycznie z żadnym ryzykiem, a lekarze przez cały ten proces robią wszystko, byśmy czuli się jak najbardziej komfortowo. Moje obawy również zostały rozwiane podczas pierwszej rozmowy i koniec końców zgodziłem się, by spróbować uratować komuś życie.
Zostałeś poinformowany o możliwych zagrożeniach? Na jaki sposób pobrania się zdecydowałeś?
- Od razu odrzuciłem sposób pobrania szpiku z talerza biodrowego. Wiąże się to z dłuższym czasem regeneracji organizmu, czterodniowym pobytem w szpitalu i dwutygodniowym bólem porównywanym do stłuczenia miednicy. Sposób pobrania nie robi żadnej różnicy biorcy, dlatego zdecydowałem się na pobranie z krwi obwodowej. O zagrożeniach zostałem poinformowany od razu jednak nie są to góry, których nie da się przeskoczyć.
Jak więc wyglądały przygotowania?
- Tydzień po skontaktowaniu się ze mną musiałem udać się do najbliższego szpitala w celu pobrania krwi. Było to potrzebne do potwierdzenia stuprocentowej zgodności genetycznej z biorcą. Zgodność stała na najwyższym poziomie, dlatego trzy miesiące później zostałem poddany szczegółowym badaniom.
Dlaczego dopiero po trzech miesiącach?
- Sam byłem zdziwiony, przecież mój bliźniak jest ciężko chory i w takiej sytuacji liczy się każda minuta. Przez ten czas jest on jednak przygotowywany do zabiegu. Otrzymuje bardzo mocną chemię, która po trzech miesiącach pozbawia go jakiejkolwiek odporności. Ja również dostałem zalecenie, by tydzień przed pobraniem szpiku uważać na siebie w sposób szczególny, ponieważ każde niepowodzenie z mojej strony, będzie groziło strasznymi konsekwencjami w stosunku do biorcy.
Jakie badania zostały Ci zlecone?
- Tak dokładnie nie byłem przebadany chyba nigdy. Ponownie zostałem poddany badaniu krwi, po nim zostałem zaproszony do lekarza prowadzącego, który przeprowadził ze mną wywiad, później przyszedł czas na EKG, rentgen klatki piersiowej oraz moje ulubione USG jamy brzusznej. Dwa dni później dostałem telefon, że wyniki nie uniemożliwiają poddania się dalszym procesom oddawania szpiku.
Co się działo później?
- Cztery dni przed zabiegiem zaczyna się niestety najmniej przyjemna część. Dwa razy dziennie, przez cztery dni należy przyjmować czynnik wzrostu, który otrzymujemy z kliniki. Jest on dostarczany zastrzykami w brzuch, które powodują objawy grypopodobne. Na szczęście w moim przypadku skończyło się na delikatnym bólu kręgosłupa. Pani, która oddawała szpik tego samego dnia, również nie narzekała na ból, więc to kolejny dowód na to, że absolutnie nie ma się czego bać.
Poza możliwością uratowania komuś życia jest chyba więcej pozytywów wynikających z oddania szpiku?
- Oczywiście, ogrom pozytywów przesłania garstkę nieprzyjemności, jakie mogą spotkać dawcę. Przede wszystkim każdy dawca jest kompleksowo badany w prywatnej klinice, nie musi czekać w kilometrowych kolejkach, czy płacić ogromnych sum. Oddawanie szpiku nie wiąże się z żadnymi kosztami, jeśli ktoś jest spoza Warszawy, DKMS zwraca pieniądze za hotel, wyżywienie, dojazd z miejsca zamieszkania oraz za taksówkę do kliniki. Warto również dodać, że po zabiegu każdy otrzymuje legitymację dawcy przeszczepu, po której okazaniu nie musi czekać w kolejkach na badania. Jest w sytuacji uprzywilejowanej u każdego lekarza specjalisty. Do tego dołączona jest również przypinka, fajny gadżet na pamiątkę, którym można się później pochwalić i potwierdzić, że byliśmy dawcami szpiku.
Jak wyglądał dzień zabiegu? Stresowałeś się?
- Byłem dziwnie spokojny, że robią to specjaliści i nic złego nie może mi się stać. O 6:30 przyjechałem do kliniki, tam przyjąłem ostatni zastrzyk z czynnikiem wzrostu. Godzinę później byłem już na fotelu, bardzo miła pani doktor podłączyła mnie do aparatury, która uruchomiła krążenie krwi, wypływającej z jednej ręki, a wpływającej do drugiej. Nie jest to w żadnym stopniu uciążliwe czy bolesne, krew tak sobie krąży, a przez to, że jesteśmy uziemieni, wszystko co potrzebne przynosi nam lekarz. Nim się obejrzałem, przez aparaturę przepłynęło blisko 14 litrów krwi, z której średnio co pół godziny odzyskiwane były komórki macierzyste. Najtrudniejsze poza zastrzykami było wysiedzenie w jednym miejscu przez ponad pięć godzin. Jedna ręka jest całkowicie unieruchomiona i może jedynie ściskać specjalny balon, dzięki któremu pompowana jest większa ilość krwi. Nudziło mi się strasznie, przez ten czas zdążyłem zasnąć, co okazało się zabronione, wypiłem trzy herbaty, zjadłem jedną kanapkę i odbyłem kilka walk o pilota.
Jak to?
- Pani leżąca obok chciała oglądać programy śniadaniowe, ja wolałem stare odcinki "Miodowych lat". Skończyło się na tym, że czas umilał nam Krzysztof Ibisz prowadzący niegdyś teleturnieje, które do tej pory uwielbiam. Po jakimś czasie znudził się jednak telewizor i zaczęło się ostateczne odliczanie do końca zabiegu. Ostatnia godzina trwała strasznie długo, nogi zaczęły drętwieć, ale nareszcie doczekałem się słów pani doktor o uzyskaniu odpowiedniej ilości komórek macierzystych.
Jak wygląda opieka DKMS po wykonanym zabiegu?
- Dwie godziny po zabiegu najpierw otrzymałem telefon z kliniki z informacją, że otrzymany materiał jest odpowiedni i nie będzie potrzeby powtarzania zabiegu. Chwilę później moja opiekunka z DKMS zakomunikowała komu pomogłem i zapytała, czy chcę otrzymywać informacje o postępach w leczeniu mojego genetycznego bliźniaka. Poinformowała też o tym, że przez najbliższy miesiąc będzie się ze mną kontaktowała w celu uzyskania informacji na temat mojego zdrowia. Dzień po zabiegu czułem się już bardzo dobrze, więc każda rozmowa z nią będzie bardzo krótka.
Dotarło do Ciebie to, co wydarzyło się kilka dni temu?
- Dla mnie naprawdę nie jest to wielka rzecz, zwykły ludzki odruch, kiedyś to przecież ja mogę potrzebować czyjejś pomocy. Po wstawieniu zdjęcia do mediów społecznościowych otrzymałem jednak tyle ciepłych słów, że zacząłem sobie uświadamiać, jak wielka rzecz się stała. Moi znajomi z wielu zakątków Polski zaczęli udostępniać post, Krzna Rzeczyca umieściła moje zdjęcie na swoim profilu. Zależy mi na tym, by dotarło to do jak największej ilości osób, bo może ktoś po przeczytaniu moich słów zechce zapisać się do bazy dawców szpiku. Sukcesem będzie nawet jedna osoba, ale liczę, że po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, do DKMS zgłosi się chociaż kilkunastu moich znajomych lub czytelników "Wspólnoty". To nic nie boli, jest bezpłatne, skutki uboczne są żadne, a radość po uratowaniu drugiego człowieka ogromna. Mnie nosi do dziś, gdybym mógł zrobić to jeszcze raz, usiadłbym na tym samym fotelu raz jeszcze.
Chciałbyś spotkać osobę, której pomogłeś?
- Niestety z mojej strony nie istnieje możliwość, bym mógł zgłosić się do chorej osoby. Zabrania tego regulamin DKMS. Chęć spotkania ze mną może wyrazić za to biorca, więc liczę na to, że zechce się ze mną spotkać. Okazał się nim pełnoletni Polak, daleko na takie spotkanie bym nie miał, a bardzo chciałbym go poznać. Gdyby jednak się nie udało, nic wielkiego się nie stanie. Teraz najważniejsze jest to, by jego leczenie przyniosło oczekiwane przez wszystkich efekty i mógł pozbyć się tego strasznego nowotworu.