reklama
reklama

"Jestem z tych, którzy spełniają swoje życzenia". Rozmowa z Jarosławem Koziarą, lubelskim artystą

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Mateusz Adamczyk

"Jestem z tych, którzy spełniają swoje życzenia". Rozmowa z Jarosławem Koziarą, lubelskim artystą - Zdjęcie główne

Jarosław Koziara | foto Mateusz Adamczyk

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości - Mieszkam na Starym Mieście, chodzę po nim codziennie, chciałem stworzyć taką mapę miejsc, które już artystycznie opędziłem i okazuje się, że nie ma już takiej ulicy, na której nie zostawiłem śladu swojej działalności - mówi Jarosław Koziara, lubelski artysta.
reklama

Kasia Siedlecka (Lublin24): Jeszcze czuć ducha Nocy Kultury, na Starym Mieście widać Twoje instalacje... Opowiedz, jak to się zaczęło.

Jarosław Koziara: Nie pamiętam dokładnie, czy to Noc Kultury zaczęła się od Warsztatów Kultury, czy było odwrotnie. Faktem jest, że stanowię constans tego projektu i jestem z nim od początku. Zmieniają się kolejni uczestniczący w tym artyści, ja zaś jestem tym stałym elementem. Brałem udział we wszystkich edycjach i nic nie wskazuje na to, żeby ta współpraca miała się zakończyć.

K.S.: Jak długo trwają przygotowania, żeby później mieszkańcy Lublina i turyści mogli się cieszyć tymi przepięknymi instalacjami?

J.K.: Cała koncepcja powstaje na około pół roku wcześniej. Później trwa docieranie tego projektu w zależności od stopnia skomplikowania. Często już w lutym czy marcu prace są rozpoczęte. Są to rzeczy wymagające czasu i staranności, nie pracuję też sam, zatem trzeba dograć ludzi. A ja zazwyczaj i tak jako ostatni schodzę z posterunku. W tę Noc pracowaliśmy do godziny 20.00, bo całkiem solidnie sponiewierał nas deszcz. A jak długo pracowałem, zorientowałem się po otrzymaniu rachunku za podnośnik (śmiech). Ludzie przyjdą na kilka chwil obejrzeć, a to było 58 godzin naszej pracy w koszu podnośnika.

K.S. Jak dużo osób z Tobą pracuje?

J.K. Na pewno nie tworzę instalacji sam. Jest tu sztab ludzi i jest to zależne od tego, czy projekt jest mniej lub bardziej złożony. Towarzyszy mi na ogół kilku, kilkunastu ludzi. Jak widzisz, w większości są to instalacje elektryczne. Czasem, tak jak teraz, walczymy z pogodą, i pojawiają się pytania, czy zdążę? Czy zadziała odpowiednio? Ale zuch się nie przejmuje i wesoło maszeruje! :)

K.S. Skąd czerpiesz pomysły? Czy to Twoja dowolna koncepcja czy masz z góry podany temat i według niego powstają prace?

J.K. Staram się być samodzielny w działaniu. Muszę też zadbać o to, żeby się nie powtarzać, żeby zaskoczyć przeciwnika. Mieszkam na Starym Mieście, chodzę po nim codziennie, chciałem stworzyć taką mapę miejsc, które już artystycznie opędziłem i okazuje się, że nie ma już takiej ulicy, na której nie zostawiłem śladu swojej działalności.

K.S. Rozumiem, że powstaje jakaś dokumentacja?

J.K. Gdzieś tam pracuję nad albumem, który by to zebrał w całość, podsumował, pokazał skalę zjawiska. Gdyby to zestawić byłoby całkiem zabawnie. Poza tym, może stanowić ciekawy towar "na wynos" dla miasta. Nawet pukałem w niektóre drzwi, ale mimo wstępnego zachwytu, okazuje się, że akurat nie ma na to budżetu.

K.S. Jedna rzecz to koszty finansowe, druga - życiowe, jak to potrafisz łączyć?

J.K. Umówmy się, że gentlemani o finansach nie rozmawiają (śmiech). Działanie mnie definiuje i stwarza. Jest to moje życie i w jakiś sposób się określiłem. Czasem mówię sobie, że to już ostatni raz, ale później podejmuję rękawicę, bo jest na to głód i zapotrzebowanie. Cieszę się, bo ta energia działa i wraca. To nie są puste strzały. Rzeczy, które stworzyłem są wspominane, wracają w postaci zdjęć czy filmów. Albo w ludziach, którzy zostali zainfekowani takim zjawiskiem niecodziennym, a ponieważ instalacje ostatnio zostają na dłużej, można sobie te wrażenia utrwalić, cieszyć się nimi później.

K.S. Który z projektów sprawił Ci największą trudność?

J.K. W tym roku zostałem porządnie sponiewierany przez pogodę. I przez ogrom przedsięwzięcia też. Wylatując na trzynaście metrów nad ziemię, robiąc instalacje, stumetrowe węże itd. mamy dużo elementów wymagających łączenia, w ogóle dużo takich, które mogą się nie udać, jest stres, który obok radości tworzenia towarzyszy mi ciągle. Poza tym te bliskie 60 h w podnośniku uświadomiło mi, jak wielka jest skala tego przedsięwzięcia.

K.S. Intryguje mnie, jak doszło do tego, że w pewnym momencie mieliśmy okazję szerzej poznać twórczość i osobę Andrzeja Kota właśnie za Twoim pośrednictwem.

J.K. Zazwyczaj, jeśli coś mówię, to realizuję obietnice. Andrzej był moim przyjacielem i znaliśmy się od bardzo dawna, jeszcze z czasów studenckich. Był przykładem artysty totalnie zdeterminowanego, praktycznie ta jego papierowa działalność, to była dla niego całość. Jedyne o czym myślał, to nie umrzeć w całości, a poprzez rozmnożenie się w postaci sztuki, tych jego rysunków. On postępował zgodnie z tym, co o sobie mówił - "Andrzej Kot to takie zwierzę, co mieszka na ulicy Grodzkiej i mnoży się na papierze". Za pomocą tych druczków rozdawał siebie, przytulał się do jakichś użytków w drukarni. W pewnym momencie miałem już porządną kopę tych grafik, zaproponowałem więc zrobienie prawdziwej publikacji, no i zbliżało się też 50-lecie jego pracy jako artysty. Zaczęliśmy nad tym pracę, Andrzej w międzyczasie odszedł, paradoksalnie w Międzynarodowy Dzień Kota. W rocznicę śmierci miała miejsce premiera albumu. Książka zrobiła oszałamiającą karierę. Zwróciła go światu.

K.S. Książka to jedno, ale Ty zrobiłeś coś, co jest dostępne dla wszystkich od ręki - mam na myśli elewację na kamienicy, w której Andrzej mieszkał...

J.K. Książka rozeszła się jak ciepłe bułeczki, natomiast jak uświadomiłem sobie, jak nagle powstaje taki Andrzejek ze spiżu na ławeczce... Ta koncepcja artystyczna jest już tak skompromitowana! Może była fajna na początku, gdzie powstały pierwsze dwie w Łodzi na Piotrkowskiej, ale potem zaczęły się bezczelnie mnożyć w tysiącach chyba... No nie ma nic gorszego jak kopiowanie pomysłu artysty. A Andrzejowi nie o to chodziło. Ja postanowiłem pójść dalej i pomyślałem o zrobieniu pomnika adekwatnego do jego pracy, stylu życia i do formy, wiesz. I tak powstała koncepcja ozdobienia kamienicy, w której mieszkał, jego pracami w formie sgraffito.

K.S. Wyczuwam, że łatwo nie było...

J.K. Oczywiście! Na początek pani konserwator zaprotestowała. Poczekałem na odpowiedni moment. Zmieniła się osoba na stanowisku, ale usłyszałem, że jak każdy artysta tak by miał być zapamiętywany, to by w Lublinie kamienic zabrakło! Dla mnie Andrzej nie był postacią "jak każdy". To był artysta wyjątkowy i wymagał wyjątkowego upamiętnienia.

K.S. I co zrobiłeś, skoro trafiłeś na opór?

J.K. Przeszedłem się po wszystkich możliwych instytucjach kultury, zebrałem furmankę podpisów, pieczątek itp. Wróciłem do konserwatora zabytków i powiedziałem, że to nie tylko moja decyzja, że na moje działania jest pełna zgoda ludzi kultury, że trzeba takie ryzyko podjąć! Później należało przekonać do pomysłu właściciela kamienicy, co też nie było łatwe, ale się udało. I ostatecznie kamienica jest! I zatrzymują się przed nią wycieczki, oglądają prace Andrzeja. Jego życie ponownie się przedłużyło! Mam jeszcze sporo pomysłów na działanie, w końcu marzeniem Andrzeja było rozmnażanie się przez sztukę na wiele kawałków, jednak sprawy utknęły gdzieś na poziomie spadkobierców i praw autorskich, a ciągłe kopanie się z koniem nic dobrego nie przynosi. Mam nadzieję, że kiedyś będą możliwe dalsze działania.

K.S. Koncert Voo Voo w kamieniołomach w Kazimierzu Dolnym. Z tym, prócz Nocy Kultury, WOŚP, czy Kazimiernikejszyn kojarzysz mi się najbardziej.

J.K. Kazimiernikejszyn to już jest sytuacja post od momentu, kiedy z Mirkiem Olszówką zrobiliśmy coś kilkanaście lat wcześniej - koncert w kamieniołomach. To było absolutne prekursorstwo i absolutnie nowa sytuacja. I absolutnie kultowy koncert Voo Voo, który do tej pory w ludziach żyje, choć minęło prawie ćwierć wieku. I ci ludzie, którzy tam byli, doświadczyli i zobaczyli coś niebywałego. Kosztowało mnie to dwa miesiące przygotowań, maksymalnej determinacji, ale też świetnej zabawy. To były wzloty, upadki, dramaty po drodze, ale zostało to zarejestrowane, stało się poza elementem kultury, elementem kultowym. Te koncerty, które teraz się odbywają, już nie mają "tego czegoś", co wtedy się ujawniło. Tamte działania były ponad ludzkie siły, w pewnym sensie też prymitywne, ale jakaś energia, która się wtedy wydzieliła, i mimo że wiesz, wszędzie lało, a tam nie padła ani kropla, to udało się zrealizować wszystko. To było niesamowite, tak jak całonocny koncert, zakończony porankiem Griega o piątej rano.

K.S. Zapytam o landarty - one rodzą się na miejscu? Śledzisz mapy? Jak to wygląda?

J.K. Pomysł sięga czasów koncertu w kamieniołomach właśnie, kiedy na jego potrzeby z płonących szmat stworzyliśmy ogromne logo Voo Voo, które miało prawie 100 metrów szerokości. To było takie pierwsze działanie wielkoformatowe. Później Mirek Olszówka zaprosił mnie do swojego domu w Janowcu, z którego było widać poldery zalewowe Wisły, przestrzeń, łąkę... Wpadłem na pomysł, że można coś na tej łące stworzyć. I od tego się zaczęło. Pierwsze formy powstały na przełomie tysiącleci. Potem temat rozwinąłem. To taka relacja z żywiołem. Robisz coś i nie jest to w wersji constans, natura wyprawia z tym różne rzeczy dziwne, i w tym jest ta wartość dodana, która stanowi dialog pomiędzy artystą i naturą. Ukończyłem technikum pszczelarskie, potem połączenie z ASP spowodowało niejako fuzję tych zjawisk, czyli sztukę w naturze, później był Landart Festiwal. Prowadziłem go wspólnie z nieżyjącą już Barbarą Luszawską, z dużym powodzeniem. Myślę, że ta działalność istnieje w świadomości wielu ludzi. Ideą było stworzenie festiwalu podróżującego, żeby zaakcentować, pokazać, wydobyć ciekawe, nieznane miejsca Lubelszczyzny. Jednak z czasem stało się to męczące logistycznie i na dłużej osiedliśmy pod Janowem Lubelskim. Działalność była międzynarodowa od Nowej Zelandii przez Koreę, Japonię, Ukrainę, Białoruś, całą Europę aż po Stany Zjednoczone. Było też kilka wypadów na lotnisko w Świdniku.

K.S. No właśnie! Był taki pomysł, jak wyglądała jego realizacja? Z tego, co pamiętam, byliśmy przez chwilę sławni w internecie...

J.K. Zrobiłem takie demo, jak można upowszechnić w świadomości ludzi na świecie, że jest takie lotnisko jak Airport Lublin. Zaproponowałem obrazy ziemne, kiedy lotnisko zaczynało powstawać. Okazało się, że Urząd Lotnictwa Cywilnego zwariował, ponieważ nie było takiego pomysłu na świecie i nie mieli się jak do mojej idei odnieść. Przez dwa miesiące czekałem na decyzję, w której napisano, że obrazy mogą dekoncentrować pilotów i spowodować katastrofę, zatem proponują mi w strefie buforowej, 150 m od pasa, stworzenie tych obrazów. Zmieniłem pozycję na lotnisko sportowe. Zrobiłem demo jak wygląda. W ciągu tygodnia lotnisko było na wielu portalach nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Pisały o nas m.in. ABC NEWS, Los Angeles Time, Al Jazeera, El Mundo. I nagle to wylądowało za free. Można było zrobić marketing, wypromować lotnisko. Niestety nie zrozumiano moich intencji.

K.S. Za to na polsko-ukraińskiej granicy...

J.K. No tak. Stworzyłem obraz ziemny ryby i w połowie jest u nas, a w połowie na Ukrainie. Stał się on niejako symbolem braterstwa narodów. Zwłaszcza w kontekście obecnych wydarzeń. To też taka rzecz, która wydawała mi się mocno utopijna, którą zrobiono gdzieś na końcu świata, totalnie ekstremalnym, gdzie praktycznie oprócz rolników inni ludzie nie docierają. Wymiar tej rzeczywistości duchowej po prostu otwiera ludzką świadomość, staje się symbolem, gestem pojednania i wsparcia w relacjach międzyludzkich.

K.S. Czego można Ci życzyć prócz powodzenia w przedsięwzięciach?

J.K. (śmiech) Wiesz, jestem z tych, którzy spełniają swoje życzenia. I to, co sobie wymyśliłem, zrealizowałem. To jest kwestia determinacji, konsekwencji w działaniu. Osobiście życzyłbym sobie i światu, żeby bomby zamienić na sztukę. Za cenę jednej bomby można by odpalić kilka festiwali i obdarzyć świat pozytywną energią, zamiast zabijać i niszczyć. Trzeba energię kierować w stronę kreacji, a nie destrukcji. O resztę walczy się już samemu.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama