reklama

Dr Krzysztof Tomasiewicz: Musimy nauczyć się żyć z tym wirusem [ROZMOWA]

Opublikowano:
Autor:

Dr Krzysztof Tomasiewicz: Musimy nauczyć się żyć z tym wirusem [ROZMOWA] - Zdjęcie główne

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Region- Ten wirus potrafi narobić naprawdę dużo złego. Żaden wiek nie jest przed wirusem ochroną - mówi w rozmowie z Lublin24.pl dr hab. n. med. Krzysztof Tomasiewicz, kierujący Kliniką Chorób Zakaźnych w SPSK 1 w Lublinie.

O ile powiększyła się wasza wiedza o koronawirusie jako specjalistów od początku pandemii w Polsce?

 

- Ta wiedza powiększa się cały czas. Widzimy coraz to nowe doniesienia dotyczące samego wirusa, dotyczące odpowiedzi na jego obecność. Mamy swoje obserwacje kliniczne, dotyczące przebiegu choroby, stanu zaawansowania pacjentów właśnie w konsekwencji tego zakażenia. Mówimy o kilkumiesięcznej historii, ale już widzimy, że ten koronawirus ma wpływ na rozwój nauki w ogóle. Tak, jak mówimy, że wiele dziedzin medycyny - jak genetyka i immunologia - rozwinęło się bardzo po wykryciu zakażenia wirusem HIV, tak samo tutaj mamy wrażenie, że medycyna poszła torem zmierzającym do wyjaśnienia mechanizmów, chociażby odległych skutków zakażenia koronawirusem.

 

U specjalistów jest wyczuwalny większy spokój po tych kilku miesiącach analizowania koronawirusa SARS-CoV-2?

 

- Spokój my mieliśmy zawsze. Jedyny niepokój, jaki mamy nadal, to jest kwestia organizacji. Na przykład wciąż kierowani są do nas pacjenci (do szpitalnych oddziałów zakaźnych - przyp. red.), którzy do nas w ogóle nie powinni trafić. Nie mogąc znaleźć odpowiedniej opieki medycznej, trafiają do nas, bo my mamy być tym filtrem pozwalającym przekierować pacjenta w odpowiednie miejsce. To są rzeczy, które wymagają pilnej organizacji. Poza tym nas, jako specjalistów, jest naprawdę niewielu. Mam świetny zespół, ale te osoby żyją w gigantycznym obciążeniu. Dyżurują nawet po dziewięć razy w ciągu miesiąca. A przecież ci ludzie też mają rodziny, małe dzieci.

 

Z czego wynika fakt, że trafiają do was pacjenci, którzy nie powinni trafić na oddziały zakaźne? Z braku doświadczenia innych medyków?

 

- Ze strachu przed SARS-CoV-2. Podkreślamy, że tego wirusa trzeba w pewnym sensie się obawiać, ale nie może to być powodem takich niemerytorycznych działań. Tymczasem każdy, kto ma nieco większą temperaturę ciała i trochę kaszle, od razu jest traktowany jako potencjalnie zakażony.

 

Jest sporo osób, które w ogóle kwestionują istnienie koronawirusa SARS-CoV-2... Jest Pan tym zdziwiony?

 

- Takich, przepraszam za słowo, bzdurnych teorii jest mnóstwo w różnych obszarach. Właśnie głównie w medycynie, gdzie się wątpi w działanie szczepionek, leków, różne choroby... Nie powiem, że zapraszam do kliniki na oddział, żeby pokazać pacjentów, bo tego zrobić nie mogę, ale proszę mi wierzyć, że ten wirus potrafi narobić naprawdę dużo złego. Co więcej, na podstawie tego, co obserwujemy ostatnio, można stwierdzić, że żaden wiek nie jest przed wirusem ochroną. Mamy kilku 30 czy 40-letnich pacjentów, którzy mają bardzo nasilone objawy.

 

Sporo kontrowersji wśród ludzi wywołuje obowiązek noszenia maseczek w określonych okolicznościach. Jaki jest argument za tym, by zakrywać usta i nos?

 

- Maseczki, które my, medycy, nosimy przy pacjentach, są na zdecydowanie innym poziomie. Natomiast maseczki, które nosimy na co dzień, mają chronić nas przed kontaktem z wydzieliną. Tak, jak rozmawiamy teraz, obaj mamy maski - pan jest chroniony przed moją śliną, ja jestem chroniony przed pańską śliną. I o to właśnie w tym wszystkim biega. Zakażenie szerzy się bowiem głównie drogą kropelkową. Jeżeli będziemy zakrywali usta i nos, zwłaszcza w pomieszczeniach zamkniętych, gdzie szansa na kontakt z wydzielinami jest zdecydowanie większa, to mamy większą szansę na uniknięcie zakażenia. Jeśli chodzi o przestrzenie otwarte, to jest to kwestia zachowania od siebie odległości. 

 

Jakie jest największe zagrożenie w kwestii pandemii koronawirusa w kontekście zbliżającej się jesieni i sezonu chorobowego?

 

- Pomieszanie różnych wirusów, rozumiane jako duża liczba pacjentów z objawami, które mogą sugerować różne infekcje. Jeżeli będziemy każdego pacjenta z podwyższoną temperaturą i kaszlem traktowali jako zakażonego SARS-CoV-2 i kierowali do go oddziałów zakaźnych, to jest prosta droga do tego, żeby nas całkowicie zakorkować.

 

Są skuteczne i szybkie metody, żeby rozróżnić grypę od COVID-19?

 

- Są szybkie testy na grypę, są też już szybkie testy na SARS-CoV-2. Zasadnicze pytanie jest takie: u kogo je robić? Nie wyobrażam sobie, że zrobimy u kilkudziesięciu czy nawet kilkuset tysięcy ludzi te szybkie testy. Trzeba je robić tylko wtedy, kiedy jest uzasadnienie. Pacjenta trzeba zbadać, zebrać wywiad. Zobaczyć, czy on w ogóle wymaga działań medycznych w postaci hospitalizacji.

 

No właśnie - hospitalizacja. Co się właściwie kryje za tym terminem w przypadku pacjentów z COVID-19?

 

- Przyjęcie pacjenta z podejrzeniem czy szczególnie z potwierdzonym COVID-19 polega na tym, że my musimy ocenić stan jego zdrowia. Czy to jest przebieg bezobjawowy, czy skąpoobjawowy. Musimy zdecydować, czy to jest pacjent, który może być przekierowany do izolacji np. w izolatorium lub w domu, czy wymaga pozostawienia go w szpitalu, dalszego leczenia i monitorowania ewentualnych następstw lub powikłań zakażenia. Nigdzie się nie hospitalizuje wszystkich zakażonych, to jest absolutnie niemożliwe i niepotrzebne. Jeśli po kilku dniach hospitalizacji widzimy, że pacjent jest stabilny, a choroba się bardziej cofa, niż rozwija, to możemy już śmiało przekierować takiego pacjenta do izolatorium.

 

W niedawnym wywiadzie dla Radia Lublin powiedział Pan, że nie przewiduje, by władze zdecydowały się wprowadzić kolejnego lockdownu, choć ten pierwszy był wprowadzony słusznie. Skąd takie wnioski?

 

- Ten pierwszy lockdown pozwolił nam uniknąć scenariusza włoskiego czy hiszpańskiego. To jest ewidentna konsekwencja tego lockdownu, nie ma co tu tworzyć innej historii. Oczywiście lockdown wiąże się z konsekwencjami społecznymi i ekonomicznymi. Choć nie jestem w tej dziedzinie specjalistą, to moim zdaniem na tym etapie ponowne zamknięcie gospodarki nie wchodzi w rachubę. Pamiętajmy też, że my już teraz wiemy, że rozprzestrzenianie się koronawirusa nie skończy się nam za kilka miesięcy. To nie jest więc tak, że my sobie zamkniemy kraj na trzy miesiące, a później wrócimy do normalnego życia. Musimy nauczyć się żyć z tym wirusem. Czyli zrobić wszystko, żeby zakaziło się jak najmniej osób, ale jednocześnie starać się w miarę normalnie funkcjonować. To dotyczy również opieki medycznej. Lockdown sprawił, że ludzie mieli problem z dostaniem się do lekarza, co niestety w dalszym ciągu nieraz ma miejsce. Na dłuższą metę to jest nie do zaakceptowania.

 

Ryzyko scenariusza włoskiego w naszym kraju zmniejszyło się po kilku miesiącach doświadczeń tej pandemii?

 

- Zmniejszyło się, ale mogłoby być jeszcze mniejsze, jakby w ludziach została chęć do zachowania bardzo podstawowych zasad.

 

DR HAB. N. MED. KRZYSZTOF TOMASIEWICZ

Kieruje Kliniką Chorób Zakaźnych w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 1 w Lublinie, znajdującym się przy ul. Staszica. Ponadto pracuje w z Katedrze i Klinice Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Na przełomie marca i kwietnia jego pacjenci chorzy na COVID-19, jako pierwsi w Polsce, otrzymali w ramach leczenia osocze krwi pobrane od ozdrowieńców. Terapia, zdeniem medyków, przyniosła bardzo zadowalające skutki. Dr Tomasiewicz bierze czynny udział w projekcie przeprowadzania badań klinicznych, które najprawdopodobniej pozwolą stworzyć przez lubelską firmę BIOMED lek na COVID-19 bazujący na osoczu pobranym od ozdrowieńców.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE