reklama
reklama

A może jednak to Moskale ukradli z Lublina Krzyż, na którym umarł Jezus Chrystus?

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

A może jednak to Moskale ukradli z Lublina Krzyż, na którym umarł Jezus Chrystus? - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

HISTORIA LUBLINA Na pokładzie zatopionego przez Ukraińców na Morzu Czarnym rosyjskiego krążownika Moskwa miał rzekomo znajdować się fragment najcenniejszej relikwii chrześcijaństwa: krzyża, na którym umarł Jezus Chrystus. Skąd miałby się jednak tam wziąć, jest mocno niejasne. Czy możliwe jest połączenie go z historią Krzyża, który trzydzieści jeden lat temu ukradziono z Lublina?
reklama

Zbierzmy fakty. 13 kwietnia dwie ukraińskie rakiety trafiły w okolice mostku kapitańskiego Moskwy, najważniejszego okrętu, jaki Rosjanie mieli na Morzu Czarnym.  Rychło przypomniano, że w okrętowej kaplicy miał znajdować się relikwiarz z kilkumilimetrową drzazgą z Krzyża Świętego. Przekazany miał być na pokład okrętu w 2020 roku.

 

A skąd oni to mieli?

 

Oficjalnie podawano wersję, że miał to być podarunek, nieznanego z imienia i nazwiska, bogacza (oligarchy!), który miał zapłacić 40 milionów dolarów jakiemuś, również bliżej nieokreślonemu, kościołowi na zachodzie Europy. Świątynia miała być zamykana z braku wiernych i wyprzedawała mienie, między innymi relikwie. Już na pierwszy rzut oka w tej historyjce mało co trzyma się kupy: nic nie wiadomo o żadnym kościele, który posiadałby takie relikwie i je sprzedawał. Nawet w samej rosyjskiej Cerkwi pojawiły się głosy, że te relikwie nie mają żadnej gwarancji autentyczności i źródło ich pochodzenia nie budzi najmniejszego zaufania - taki pogląd głosił m.in. jeden z najpoważniejszych rosyjskich teologów diakon Andriej Kurajew.

Fragment lubelski

 

Dzieje poszczególnych fragmentów relikwii Krzyża wiązane są zwykle z którymś z trzech głównych kawałków, na jakie miała odnaleziony w Jerozolimie Krzyż podzielić cesarzowa Helena. Jeden z nich trafił do Rzymu, drugi do Konstantynopola, trzeci do Jerozolimy, a potem (odzyskany od Persów) też do Konstantynopola. Jeden z fragmentów "bizantyjskich" miał powędrować do Kijowa, jako wiano wydawanej za księcia Włodzimierza księżniczki Anny. A stamtąd, swoją drogą w też dość niejasny sposób, do Lublina, gdzie stał się najcenniejszym skarbem nie tylko klasztoru i kościoła dominikanów, ale i całego miasta.

I ten właśnie fragment został 10 lutego 1991 roku skradziony z bazyliki na Starym Mieście. Pobożni ojcowie niespecjalnie sprawdzili się jako stróże relikwii: nie było żadnych zabezpieczeń, krat, kamer, czujników czy alarmów: złodzieje najpewniej dali się zamknąć w świątyni po wieczornym nabożeństwie, spakowali ciężki, srebrny relikwiarz i rozpłynęli się w ciemnościach.

Rosjanie i Ukraińcy

Wersja zakładająca, że kradzież relikwii mogła być robotą na zlecenie ze wschodu, przewijała się w dyskusjach i komentarzach, ale niespecjalnie odbiła się w oficjalnych komunikatach ze śledztwa. Miała ona dwa warianty: rosyjski - związany z owym konwojem i ukraiński - który opierał się na koncepcji, że Ukraina, chcąc budować swoją niepodległość także w warstwie symbolicznej, zechciała odzyskać swoją najważniejszą relikwię i uczynić z niej istotny symbol, podkreślający kluczową rolę Kijowa jako matki słowiańskiego chrześcijaństwa.

Wagner upierał się, że trafiły do Kijowa

Sprawę szczegółowo badał lubelski dziennikarz Krzysztof Załuski, scenarzysta filmu Grzegorza Linkowskiego "Świętokradztwo".

 - Rzeczywiście taki wątek się przewijał, jako jeden z wielu. Sam jestem wobec niego dość sceptyczny, skłaniam się bowiem do wersji najprostszej, że zrobili to jacyś miejscowi drobni złodzieje, którzy dopiero następnego dnia dowiedzieli się, co w gruncie rzeczy ukradli i przerażeni schowali gdzieś głęboko, bo przecież tego relikwiarza nawet przetopić się nie dało. Z drugiej strony zaprzysięgłym zwolennikiem tezy był śp. Bogdan Wagner, wieloletni dyrektor lubelskiego VII LO, który badaniu sprawy kradzieży Krzyża poświęcił mnóstwo czasu i energii. Wagner upierał się, że relikwie trafiły na Ukrainę. Jeździł trzy razy do Kijowa i za każdym razem wracał utwierdzony w swoim poglądzie. Nie jestem w stanie tego ostatecznie zweryfikować - komentuje Załuski. 

Śledczy tylko się uśmiechali...

Wszyscy, którzy zetknęli się ze sprawą, podkreślali, że było w niej coś niepokojącego.  Pierwszą notatkę prasową na temat kradzieży redagował Jerzy Kowalczyk, doświadczony lubelski dziennikarz kryminalny.

- Nie było śladów włamania. Pierwsze hipotezy dotyczyły udziału miejscowych. Przeszukano sporo mieszkań, melin i piwnic na Starówce, sprawdzono środowisko i półświatek, poruszono informatorów. Nikt nic nie powiedział. Zatrudniono nawet wróżbitów i różdżkarzy. Całe dziennikarskie życie rozmawiałem z policjantami, prokuratorami, technikami kryminalistycznymi nawet o najtrudniejszych sprawach i zawsze było tak, że, jak nie jeden, to drugi mówił, z reguły wszyscy się czymś dzielili. A tutaj nic, może jakiś uśmieszek.. Nie wiem, czy oznaczał, że po prostu nic nie wiedzieli... - podsumowuje Kowalczyk.

Jeżeli te relikwie ukradł ktoś "poważny", nie uczynił tego, by gdzieś np. w jakiejś hacjendzie w Argentynie gapić się na relikwiarz, kwestią czasu jest, że całość lub fragmenty zaczną się gdzieś pojawiać. Czy drzazgi umieszczone na pokładzie Moskwy są zwiastunem tego zjawiska? 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama