reklama
reklama

Nazywali go podlaskim Nikiforem

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Nazywali go podlaskim Nikiforem - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

DZIEJE REGIONU Pochodzący z Dąbrowicy Małej artysta zakochany był w ogrodach i podlaskiej przyrodzie. Wiersze "do szuflady" pisał po ukraińsku. Dziś jego dzieła doceniane są przez krytyków, którzy twierdzą, że klasyfikowanie Albiczuka jako malarza prymitywisty jest daleko idącym uproszczeniem.
reklama

Dąbrowica Mała jest niewielką wsią w gminie Piszczac. Przez całą historię była domem prawosławnych i unickich Rusinów oraz rzymskokatolickich Polaków. Śladem po wielokulturowej przeszłości jest niewielki, prawosławny cmentarz. Bazyli Albiczuk był świadkiem wszystkich nieszczęść, jakie w XX wieku spadały na wspólnotę: w sierpniu 1915 roku jako sześciolatek uciekał z resztą rodziny na wschód (bieżeństwo). Po kilku latach wrócili do innego świata: na mapie była Polska, ale we wsi brakowało wielu sąsiadów, którzy w interiorze Rosji utknęli na dłużej. Drugi raz uciekać trzeba będzie w czasie II wojny światowej: najpierw Albiczuk będzie bił się w polskim mundurze, potem w radzieckim. Ale uda się znowu wrócić.

Genialny samouk

W Dąbrowicy czekały domek i ziemia. Rolnikiem jednak nie został. Od młodości ciągnęło go w inną stronę: muzykował, rysował, rzeźbił, nawet po cichu pisał wiersze. Na powojennym Podlasiu nie było łatwo talenty artystyczne wymieniać na środki płatnicze, Bazyli jednak sobie jakoś radził. Tu zagrał na weselu, tam coś na obstalunek wymalował, jakiś portret weselny, makatkę, polską czy ruską boziulkę w kąt izby. Ale wielka sztuka to nie była. Już więcej satysfakcji miał z przydomowego ogrodu, który zamienił w starannie zaplanowany, dopieszczony, przemyślany nie tylko architektonicznie, ogród botaniczny. To miejsce z czasem stało się głównym tematem jego prac. Około 1965 roku jeden z obrazów trafił na wystawę do Lublina, a samoukiem i jego twórczością zainteresowali się nie tylko krytycy, ale również Desa, co oznaczało koniec finansowych kłopotów artysty. Zrobił się popularny, co chwilę ktoś przyjeżdżał rozmawiać, opisywać, komentować, czasem przywoził dyplom albo order (przywozić trzeba było, bo Albiczuk Dąbrowicę opuszczał tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał - raz wybrał się wprawdzie aż do Szwecji, ale był to wyjątek). Chyba nawet sąsiedzi nie do końca byli świadomi, kto tak naprawdę mieszka w niewielkim domku przy drodze. Wiedzieli, że malarz, wiedzieli, że dobry człowiek, ale duszą wiejskiego towarzystwa z pewnością Bazyli nie był.
 

Między Dąbrowicą a Stuttgartem

 
Więc on siedział pod Piszczacem, ale obrazy jeździły: Biała Podlaska, Łuków, Lublin, Warszawa, Szczecin, Kraków, Wrocław, a z zagranicznych: Bratysława, Zagrzeb, Budapeszt, Neuchatel, Stuttgart. Pod koniec życia powie, że żałuje, iż więcej tego świata nie zwiedził, że zna go tylko z książek. Znane fragmenty jego dziennika zaskakują szerokością refleksji, łatwością kojarzenia i przeskakiwania od opisu systematycznych spotkań ze słowikiem do przemyśleń estetycznych i filozoficznych.
Z Albiczukiem krytycy nie mieli łatwo. Bo niby człowiek skończył tylko cztery klasy, nikt go malowania nie uczył, siedział całe życie w dość odległym zakątku Lubelszczyzny. Więc łatwo napisać o malarstwie naiwnym, podlaskim Nikiforze, oryginalnym prymitywiście, wybitnym reprezentancie sztuki ludowej itd. Z drugiej strony wszystkie prace były dogłębnie przemyślane, układały się w zborną, także co do założonych środków wyrazu, opowieść. Sam artysta zaskakiwał wiedzą o botanice, astronomii, archeologii, budował skojarzenia i zaskakiwał pomysłami. Co istotne: wydaje się, że był świadom wagi przygotowania warsztatu i świadomie nadrabiał niezawinione zaległości.
Po jego śmierci w 1995 roku otworzono odnalezione w szufladach zeszyty z wierszami. Ku zdumieniu niektórych napisane były po ukraińsku (choć obrazy zawsze podpisywał po polsku!). Sam określał się jako Tutejszy. Ostatnim życzeniem Albiczuka, który za życia nie afiszował się z większym zainteresowaniem sprawami religijnymi, było to, żeby został pochowany na cmentarzu prawosławnym w Dąbrowicy. Fakt pochowania tam rozpoznawalnego artysty po części uratował zarastającą nekropolię. W samej wsi zorganizowano z czasem izbę pamięci, wmurowano tablicę, raz do roku organizowana jest "Wasylówka", wiejski festyn ku czci pamięci Albiczuka. Nieco na uboczu tego wszystkiego pozostał dom. Ogród zdziczał...

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama