reklama
reklama

Ekspert: Wciąż są zgony z powodu COVID-19. To nie jest tak, że jest już po problemie [ROZMOWA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: DSM/Archiwum

Ekspert: Wciąż są zgony z powodu COVID-19. To nie jest tak, że jest już po problemie [ROZMOWA] - Zdjęcie główne

- Wszystkie scenariusze wskazują na to, że koronawirus będzie bardziej zaraźliwy, ale jednocześnie mniej patogenny, czyli nie będzie powodował tragicznych skutków czy ciężkich przebiegów - przewiduje prof. dr hab. n. med. Krzysztof Tomasiewicz | foto DSM/Archiwum

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Z Lublina - Wszystkie scenariusze wskazują na to, że koronawirus będzie bardziej zaraźliwy, ale jednocześnie mniej patogenny, czyli nie będzie powodował tragicznych skutków czy ciężkich przebiegów - przewiduje w rozmowie ze "Wspólnotą" i Lublin24.pl prof. dr hab. n. med. Krzysztof Tomasiewicz, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych SPSK 1 w Lublinie.
reklama

Rozmowa z wydania nr 16/2022 Tygodnika "Wspólnota" z 19 kwietnia br.

Jak mamy traktować COVID-19? Jak infekcję pokroju zwykłej grypy?

Rzeczywiście, zmierzamy do stanu, w którym będziemy traktować COVID-19 jako jeszcze jedną z infekcji, aczkolwiek my podchodzimy do tego w sposób bardzo ostrożny. Dopiero co mówiliśmy, jakie zagrożenie może stwarzać COVID-19, a w tej chwili wielu ludzi bagatelizuje ten problem.

Oczywiście, liczby mówią same za siebie. Co prawda wiele przypadków infekcji nie jest w ogóle nigdzie odnotowywanych. Jednak widzimy, że mniej jest tych infekcji, zwłaszcza ciężkich, z którymi pacjent trafia do szpitala albo przynajmniej do lekarza. W naszej Klinice Chorób Zakaźnych obserwujemy, że wciąż jest jeszcze sporo pacjentów z przewlekłymi chorobami, którzy ciężko przechodzą COVID-19. To nie jest tak, że my tej choroby już zupełnie nie widzimy. COVID-19 musimy traktować bardzo ostrożnie, szczególnie w przypadku osób z obniżoną odpornością, zmagających się z przewlekłymi chorobami, zwłaszcza hematoonkologicznymi.

Takim osobom zalecałbym daleko idącą ostrożność, bo i wspomniana grypa może dla nich stanowić problem. Znamy przecież przypadki ciężkich przebiegów grypy, to nie jest choroba, którą możemy sobie lekceważyć.

Jeszcze niedawno mieliśmy w Polsce po kilkadziesiąt tysięcy nowych wykrytych przypadków zakażeń koronawirusem oraz po kilkaset zgonów spowodowanych COVID-19 dziennie. W dosyć szybkim czasie te liczby zmalały. Jaka jest tego przyczyna?

Wiosną przenoszenie infekcji dróg oddechowych jest zdecydowanie mniejsze, m.in. z uwagi na to, że częściej przebywamy na świeżym powietrzu. Ponadto, zaszczepionych jest więcej niż połowa Polaków, a znaczna część osób przebyła zakażenie, więc nie zachoruje na COVID-19 w krótkim czasie od tego zakażenia. Mamy też teraz inne podejście do COVID-19. Rejestrowanych zakażeń jest mniej, ponieważ wiele z zakażeń nie jest w ogóle diagnozowanych. Są pacjenci, którzy nawet nie wiedzą o tym, że przechodzą COVID-19. Inni robią sobie sami testy kupowane w aptece czy supermarkecie, których wyniki nie są przecież wprowadzane do systemu.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus: Koniec ze stanem epidemii w Polsce. Minister Niedzielski ogłosił decyzje

Możemy już odwiesić maseczki i dać sobie spokój z dystansem społecznym?

My w pracy w Klinice w dalszym ciągu stosujemy maski, ja również, w sytuacjach wzajemnych kontaktów. Staramy się unikać bezpośredniego narażenia na zakażenie.

Uważam, że najmniejszego sensu nie ma stosowanie masek na zewnątrz. To nie ulega wątpliwości. Są natomiast miejsca zamknięte, w których są tłumy ludzi i nie zaszkodziłoby stosowanie tam masek. Nie rozumiem rekomendacji, które zezwalają na niestosowanie masek w komunikacji publicznej. To typowy przykład inkubatora infekcji. A maski ograniczają możliwość zakażenia COVID-19, ale też grypą i wieloma innymi infekcjami.

Rekomenduję stosowanie masek w takich miejscach szczególnie osobom z ciężkimi przewlekłymi chorobami lub mającym kontakty z takimi chorymi. Kilkadziesiąt minut spędzonych w masce nikomu nie zaszkodzi.

Maski powinni też nosić ci, którzy czują już objawy infekcji.

Bezwzględnie. Zniesienie izolacji dla osób z pozytywnym wynikiem testu na koronawirusa zrobiło swoje. Wiele osób uważa, że nawet pomimo zdiagnozowanego zakażenia może wszystko. A to tak nie działa. Liczymy na odpowiedzialność ludzi, ale z tą odpowiedzialnością bywa różnie. Jeżeli ktoś ma objawy i przypuszcza, że może być zakażony, to dla dobra otoczenia powinien się izolować. Zresztą, takie są zalecenia towarzystw medycznych, które wskazują, by dla takiej osoby wystawiać 7-dniowe zwolnienia z pracy czy szkoły, by nie dopuszczać do kolejnych zakażeń.

Nie ma obowiązkowej izolacji, wyraźnie ograniczone jest też już także przeprowadzanie testów. Jak to wpłynie na kontrolę koronawirusa?

Jeżeli nie ma możliwości wykrycia pacjentów, którzy są zakażeni, wpłynie to negatywnie na kontrolowanie epidemiologiczne. Obawiam się, że może wpłynąć też negatywnie na losy pacjentów. Cieszymy się, że jest coraz mniej osób z ciężkim przebiegiem COVID-19, ale proszę mi wierzyć – takie przypadki wciąż się zdarzają. To w interesie pacjentów jest, żeby byli diagnozowani i w odpowiednim czasie skierowani do szpitala. Wciąż hospitalizujemy pacjentów, wciąż są zgony z powodu COVID-19. To nie jest tak, że jest już po problemie. Wprowadzenie przeświadczenia, że COVID-19 nie trzeba już diagnozować i leczyć, bo taka choroba już właściwie nie istnieje, jest ogromnym błędem. Wracamy tu do odpowiedzialności pacjentów. Nie wolno bagatelizować objawów wskazujących na COVID-19.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus: Szczepienia ważne już bezterminowo. Minister Niedzielski ogłosił decyzję

Jak Polacy przechodzili ostatni wariant wirusa? Były istotne różnice względem poprzednich fal zakażeń?

Podczas ostatniej fali, która przetoczyła się przez Polskę, notowano dziennie po kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy zakażeń koronawirusem. A w rzeczywistości było ich znacznie więcej. Widzimy, że mimo tych olbrzymich liczb zakażeń, liczba hospitalizacji czy zgonów była zbliżona lub niższa w stosunku do poprzednich fal, gdy nie odnotowywano tak wielu zakażeń. To świadczy o tym, że ten wariant był łagodniejszy. Nie da się jednak przyłożyć jednej miary do tego, jak wszyscy to przechodzili, bo jedni pacjenci przechodzili COVID-19 bardzo łagodnie, a dla innych infekcja kończyła się śmiercią. Mieliśmy dużo pacjentów ciężko przechodzących COVID-19 cierpiących na choroby hematologiczne, np. przewlekłe białaczki. Podobnie było w przypadku pacjentów z chorobami krążenia, zaburzeniami metabolicznymi, cukrzycą. Wiara w coraz łagodniejsze warianty koronawirusa powinna być ograniczona.

Jesteśmy już względnie odporni na koronawirusa, biorąc pod uwagę stan wyszczepienia Polaków i fakt, że znaczna część z nas już przechorowała COVID-19?

Pewnie jesteśmy uodpornieni, ale pytanie na jak długo. To jest pytanie, na które nikt w tej chwili nie zna odpowiedzi.

Nie ma jeszcze nawet rekomendacji dotyczącej czwartej dawki szczepionki. Mamy trzecią dawkę, przypominającą i nie wiemy, w jakim kierunku będziemy zmierzać, jeżeli chodzi o dalszą politykę szczepień przeciwko COVID-19. Od początku mówiłem, że dawka przypominająca, może działać dłużej. Zobaczymy, na jak długo to wystarczy. Zależy to także od tego, jakie warianty koronawirusa pojawią się w przyszłości.

Obawy o zmniejszenie odporności i nowe warianty możemy mieć w perspektywie jesieni. Nie sądzę, by wiosną lub latem wydarzyło się coś negatywnego.

Jak Pana zdaniem decyzje władz kraju luzujące obostrzenia wpłyną na nastawienie Polaków do szczepień przeciwko COVID-19?

Będzie przekonanie, że jest już po problemie. Ale z drugiej strony rekomendacje władz kraju nie mają zbyt dużego przełożenia na zachowania obywateli. W ciągu ostatnich miesięcy, gdy jeszcze obowiązywały obostrzenia, wzrost liczby zaszczepionych był śladowy. Kto się miał zaszczepić, to się już zaszczepił. Doszliśmy chyba do szklanego sufitu, którego już pewnie nie przebijemy. Podejrzewam, że pozostałe niespełna 40 proc. społeczeństwa nie będzie się chciało w najbliższym czasie zaszczepić. To będzie problem, gdy nadejdzie powtórka z tego, co było na jesieni ubiegłego roku.

Rozumiem, że trudno dziś przewidzieć, z jaką częstotliwością będziemy się szczepić w kolejnych latach.

Nie mamy bladego pojęcia. Więcej będziemy wiedzieć za kilka miesięcy. Pojawia się też pytanie, czym będziemy się szczepić. Niektóre firmy pracują nad udoskonaloną szczepionką, badania są dosyć zaawansowane. Miałaby ona być odpowiedzią na nowe warianty wirusa i zwiększyć długotrwałość odporności.

Jaki będzie scenariusz na najbliższą jesień i sezon infekcji górnych dróg oddechowych?

Nikt odpowiedzialnie nie powie, że będzie albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to jest jesień pod znakiem infekcji przypominających te z początku 2022 roku, podobnych do infekcji grypowych. Chyba że coś nagle się wydarzy w ewolucji wirusa, czego bardzo byśmy nie chcieli.

Czego dowiedzieliśmy się o polskim systemie ochrony zdrowia przez te dwa lata trwania pandemii koronawirusa?

To chyba najtrudniejsze pytanie... Wbrew pozorom rozwiązania ad hoc, czynione z potrzeby sytuacji, zafunkcjonowały nie najgorzej. Choć jednocześnie w pewnym sensie ze szkodą dla pozostałych pacjentów, którzy nie chorowali na COVID-19. To może nie jest wina samego systemu, tylko w ogóle pandemii. W pierwszym okresie pandemii nie było mądrych, widzieliśmy to we wszystkich krajach. Trudno oceniać, czy było aż tak dobrze, czy aż tak źle. Staraliśmy się walczyć z pandemią w takiej sytuacji, jaka była. Na przebieg tej pandemii złożyło się bardzo wiele czynników. Na przykład ograniczone stosowanie się do naszych zaleceń. Gdyby ściślej przestrzegano tych zasad, to przebieg pandemii mógłby być łagodniejszy. Nie ma co rozpamiętywać, jak system funkcjonował. Ważne jest, żeby ten system jak najszybciej wrócił do normalnego działania. Jest mnóstwo pacjentów z przewlekłymi chorobami, którzy wymagają pomocy.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus: Koniec z obowiązkowymi maseczkami. Minister zdrowia ogłosił decyzję

Czy z perspektywy czasu można ocenić, że któreś z wprowadzonych przez rząd obostrzeń, były niepotrzebne albo przyniosły skutek odwrotny do zamierzonego?

Myślę, że nie. Choć mamy kilka takich słynnych obostrzeń, jak zakaz wstępu do lasu czy mandaty za spotkania ludzi na myjniach samochodowych.

Wiemy już dziś, że wszystko to, co działo się na świeżym powietrzu, nie miało aż takiego przełożenia na losy pandemii. Tę wiedzę zdobyliśmy jednak dopiero z czasem. Trudno kogoś winić, że takie obostrzenia wprowadzono. Choć ten zakaz wstępu do lasu można było sobie darować...

Niemniej, wiele obostrzeń wprowadzanych w odpowiednim czasie było potrzebnych. Ich wręcz było często za mało i były zbyt słabo przestrzegane.

"Odwołanie pandemii", które obserwujemy, może stanowić pożywkę dla sceptyków, którzy kontestowali istnienie pandemii. Dwa lata rozmaitych obostrzeń, a na koniec uznajemy, że COVID-19 to choroba, której nie trzeba nawet tak skrupulatnie kontrolować.

Zwróćmy uwagę, że na drugiej szali mamy grubo ponad 100 tys. zgonów. Ci ludzie zmarli z powodu COVID-19. Tego nie da się nie zauważyć. Jak można kontestować istnienie pandemii? To nie wchodzi w rachubę. Gdyby to był "fejk", jak utrzymują niektórzy, to nie mielibyśmy tych wszystkich ludzkich dramatów. Nie znam ludzi, których ta pandemia nie dotknęłaby w sposób tragiczny. Każdy ma przynajmniej wśród bliskich czy znajomych osoby, które COVID-19 ciężko doświadczył. Wiele osób straciło członków rodzin, przyjaciół czy współpracowników z powodu tej choroby.

Wielu pacjentów, którzy przechorowali COVID-19, zmaga się z następstwami tej infekcji.

Mamy zdefiniowane następstwa COVID-19, które mogą prowadzić do ciężkich konsekwencji i mogą trwać długie tygodnie lub nawet miesiące. To będzie się powtarzać jeszcze przez co najmniej dwa, trzy lata.

W związku z COVID-19 występują u części pacjentów duże problemy natury psychicznej. Nie mam na myśli tylko problemów sytuacyjnych związanych ze strachem, ale również zaburzenia depresyjne czy psychotyczne. Zdarzają się też problemy z sercem: uszkodzenia mięśnia sercowego, zaburzenia rytmu, kłopoty z układem krzepnięcia. Obserwujemy przypadki nie tylko rozwijania, ale też powstawania cukrzycy u pacjentów, którzy przeszli COVID-19. Do tego zmiany w płucach, utrzymujące się przez wiele miesięcy, ograniczające prawidłowe funkcjonowanie.

Przykłady takich następstw można by mnożyć.

Co dalej z koronawirusem SARS-CoV-2? On będzie ewoluował do momentu, gdy będzie infekcją pokroju przeziębienia?

Wszystkie scenariusze wskazują na to, że będzie bardziej zaraźliwy, ale jednocześnie mniej patogenny, czyli nie będzie powodował tragicznych skutków czy ciężkich przebiegów. Nie mamy jednak żadnej pewności, że ta ewolucja koronawirusa w najbliższych latach będzie przebiegała w sposób niezakłócony. Od czasu do czasu zapewne będą występować groźniejsze warianty koronawirusa. Są tacy, którzy straszą, że może wrócić wariant delta. Nie jest to niemożliwe. Obawiam się, że na dziś te nasze przewidywania to jest wróżenie z fusów. Mamy podstawy naukowe, ale ta niepewność zawsze będzie nam towarzyszyła.

 

PROF. DR HAB. N. MED. KRZYSZTOF TOMASIEWICZ

Kieruje Kliniką Chorób Zakaźnych w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 1 w Lublinie, znajdującym się przy ul. Staszica oraz Katedrą i Kliniką Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Na przełomie marca i kwietnia 2020 roku jego pacjenci chorzy na COVID-19, jako pierwsi w Polsce, otrzymali w ramach leczenia osocze krwi pobrane od ozdrowieńców. Terapia, zdaniem medyków, przyniosła bardzo zadowalające skutki

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama