reklama
reklama

Co się stało z częścią krzyża, na którym umarł Jezus?

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Co się stało z częścią krzyża, na którym umarł Jezus? - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

HISTORIA LUBLINAO świcie 10 lutego 1991 roku 80-letni brat Iwo Noga, zakrystianin kościoła ojców dominikanów na Starym Mieście, zauważył, że drzwi do świątyni są już otwarte. Po chwili dokonał znacznie straszniejszego odkrycia: z kaplicy Firlejów zginął relikwiarz zawierający jedną z największych na świecie części Krzyża, na którym umarł Jezus.
reklama

-  W Lublinie nie byliśmy świadomi, jak ważny dla całego Lublina był Krzyż,  w każdym wymiarze, nie tylko sacrum. On nadawał całemu miastu wysoką rangę - mówi Grzegorz Linkowski, autor powiadającego o kradzieży filmu "Świętokradztwo". 

 

Z Konstantynopola do Kijowa i Lublina

Śledząc dzieje największych części krzyża odnalezionego w IV wieku przez cesarzową Helenę, dowiadujemy się, że córka cesarza bizantyjskiego Anna, kiedy przyjechała do Kijowa w 988 roku, by wyjść za księcia Włodzimierza, jako posag wzięła ze sobą m.in. relikwiarz z bezcenną zawartością. Długosz datuje przemieszczenie relikwii do Lublina na XIV wiek. Znacznie pewniejsze jest jednak powiązanie historii z XV-wiecznym kijowskim biskupem rzymskokatolickim dominikaninem Andrzejem. Wedle legendy mąż ów pobożny, w obawie przed najazdem, miał wziąć relikwię z miasta i zmierzać z nią na zachód. W Lublinie konie odmówiły dalszego ciągnięcia wozu...

reklama

Skarb, który mógł ukraść każdy

Dzięki tak ważnej relikwii kościół dominikański stał się miejscem pielgrzymek, a kult krzyża dalece wykroczył poza granice miasta. Bez większej przesady można stwierdzić, że z polskich sanktuariów równie ważna była tylko Częstochowa. To tu przychodzili modlić się królowie, to w jego bliskości zbierały się sejmy, to przy nim odprawiał mszę profesor KUL, Karol Wojtyła.

Relikwie przechowywano w bocznej kaplicy, łatwo dostępne. Bez zabezpieczeń, alarmów,  świątynia zamyka się wyłącznie od środka, ażurową kratę trudno przecież traktować jako poważną barierę. - Każdy mógł to zrobić. Ale nie wierzę, że po prostu jakichś dwóch miejscowych złodziejaszków dało się zamknąć w bazylice i sobie rano wynieśli w reklamówce relikwiarz. Być może dali się zamknąć, ale po to, żeby wpuścić prawdziwych "fachowców" - mówi Linkowski.

reklama

Nie da się uwierzyć, że to było dzieło przypadkowych złodziejaszków: w kaplicy było mnóstwo wotów, mogli je łatwo zabrać. Zginęły tylko relikwiarze z krzyżem.

 

Nikt nie chciał mówić

 

Pierwszą notatkę prasową na temat kradzieży redagował Jerzy Kowalczyk, doświadczony lubelski dziennikarz kryminalny. - Nie było śladów włamania. Pierwsze hipotezy dotyczyły udziału miejscowych. Przeszukano sporo mieszkań, melin i piwnic na Starówce, sprawdzono środowisko i półświatek, poruszono informatorów. Nikt nic nie powiedział. Zatrudniono nawet wróżbitów i różdżkarzy. Jeden z nich zresztą zginął, bo przy wchodzeniu do jakiejś piwnicy potknął się i spadł ze schodów. Inni wskazywali m.in. jako miejsce ukrycia skarbu rury w ogrodzie zoologicznym - wspomina.

reklama

- Wokół tej sprawy od początku była jakaś dziwna atmosfera. Całe dziennikarskie życie rozmawiałem z policjantami, prokuratorami, technikami kryminalistycznymi nawet o najtrudniejszych sprawach i zawsze było tak, że jak nie jeden, to drugi mówił, z reguły wszyscy się czymś dzielili. A tutaj nic, może jakiś uśmieszek... Nie wiem, czy oznaczał, że po prostu nic nie wiedzieli... - podsumowuje Kowalczyk.

- Druga sprawa, to fakt, że zaraz po zdarzeniu wszyscy narobili błędów. Policjanci, sami dominikanie też nie byli specjalnie pomocni, do współpracy podchodzili z rezerwą. Może to wynikało jeszcze z uprzedzeń z czasów komuny, może z czego innego. Oceniam, że ten mechanizm działał też w drugą stronę - niektórzy funkcjonariusze i śledczy starszej daty ciągle nie pałali sympatią do Kościoła - komentuje Linkowski.

reklama

Hipotezy, tropy, plotki, pomysły...

Powołano specjalny zespół śledczy z prokuratorem Andrzejem Lepieszko na czele. To był młody śledczy, nie "spalony" wśród duchowieństwa. Najpierw przeszukano bazylikę z podziemiami, liczono, że może sprawcom nie udało się wynieść ciężkiego artefaktu, to ukryli go w kryptach. Nic z tego.

Poblokowano granice, ale nic to nie pomogło. Jedna z wersji, dość popularna, dopuszczała, że w kradzież mogli być zaangażowani Rosjanie albo Ukraińcy i relikwię wywieziono razem z - akurat opuszczającymi w owych dniach Polskę - transportami krasnoarmiejców. Dokładnie w tym czasie przez Polskę przejeżdżał konwój ciężarówek wojskowych, który - wedle zapewnień - przewoził z Niemiec do Rosji pomoc od tamtejszych protestantów dla kościoła prawosławnego. Warianty "wschodnie" były dwa: zwykły kryminalny oraz "ideologiczny". Ten drugi wskazywał, że powrót krzyża do Kijowa miał stać się symbolem i mistycznym znakiem odrodzenia państwowości ukraińskiej. Do dziś wiele osób dopuszcza taką możliwość, ale po co byłoby kraść skarb, którym się nie można pochwalić. I mieliby to zrobić chrześcijanie?

Było kilka innych tropów. - Odnoszę wrażenie, że nie wszystkie zostały w śledztwie wyeksploatowane. Był na przykład taki, dość obiecujący, prowadzący do grupy kradnącej pod koniec lat osiemdziesiątych dzieła sztuki w północno-wschodniej Polsce. Według moich informacji raz nawet już dogadano przekazanie okupu za świętość, ale rzecz przeprowadzono tak, że ani relikwiarza, ani pieniędzy, ani winnych... - referuje Linkowski.

 

A może szatniarz coś wiedział...

 

Niektórzy głośno mówili, że jeśli ktokolwiek coś wie, to jest to jeden ze skromnych pracowników Trybunału Koronnego. Bez jego wiedzy i błogosławieństwa podobno żaden złodziej w okolicy Starego Miasta nie mógł iść na poważniejszy włam. Nikt jednak nic nie udowodnił, człowiek spokojnie spacerował z parasolem po Starówce, a niedługo potem zmarł w tajemniczych okolicznościach, co wcale plotek nie uciszyło.  Szeptano też o możliwym udziale jednego z nieoficjalnych gości klasztoru. Mówiło się również o kimś z Wrocławia... 

Osoba prywatna wyznaczyła nawet nagrodę, o której informował Komendant Wojewódzki Policji - 50 milionów złotych (średnia płaca to było nieco ponad 1,5 miliona, kilogram schabu kosztował 40 tys. zł), ale nigdy jej nie wypłacono.

 

Sprawa nie jest zamknięta

 

W tej sprawie dalej dzwonią telefony. Zaangażowanych w temat dziennikarzy, policjantów, duchownych. Rozmówcy podają nowe wątki, mniej lub bardziej prawdopodobne. Proponują pośrednictwo w odkupieniu relikwii, domagają się pieniędzy, albo przerwy w odbywaniu kary w zamian za informacje itd. Może między nimi jest ta właściwa. Ciągle kradzieżą zajmuje się lubelski oddział kryminalistycznego Archiwum X. W gruncie rzeczy wiadomo jednak tylko tyle, ile w niedzielę 10 lutego 1991 roku około 6 rano. Że Lublin stracił swój największy skarb.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama