reklama
reklama

Błogosławiona wina - ale czyja?

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Błogosławiona wina - ale czyja? - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

DZIEJE REGIONU Kiedy w 1723 roku biskup Rupniewski, wysłannik papieża Innocentego XIII na skroń Marii i Dzieciątka w Kodniu założył okazałe korony, wizerunek słynął już cudami daleko poza granicami Podlasia. Opowiadano o uzdrowieniach i łaskach, jakich dostępowali wierni w kościele św. Anny w nadbużańskiej miejscowości. Niedługo jednak zaczęto przepowiadać również inną historię.
reklama

Jednym ze świadków i inspiratorów koronacji był Jan Fryderyk Sapieha, herbu Lis, urodzony w nieodległych od Kodnia Dobratyczach. Znakomicie wykształcony w Polsce, Niemczech, Francji i Włoszech, aktywny polityk i poseł na Sejm, przez całe życie czuł się z rodową siedzibą bardzo związany. Nakazał m.in. sporządzenie ponad siedemdziesięcioobrazowej galerii przodków, prowadził też badania nad przeszłością Sapiehów. Najgłośniejszym jego dziełem (w zasadzie dziełkiem...) jest opublikowana w Toruniu w 1720 roku Historia przezacnego obrazu kodeńskiego.

Jak Mikołaj ukradł obraz

Tam też po raz pierwszy pojawia się opowieść, która na trwałe wpisała się w dzieje kodeńskiego sanktuarium. Mikołaj Pobożny Sapieha, złożony chorobą, miał udać się do Rzymu jako do ostatecznego miejsca wyjednania uzdrowienia. Co centrala, to centrala! Tam w papieskiej kaplicy, modląc się przed obrazem Matki Boskiej z Guadelupe (nie mylić z inną Matką Boską z Guadelupe, która objawiła się w dzisiejszym mieście Meksyk azteckiemu chłopcu - Matka Boska oczywiście ta sama, ale Guadelupa inna!), będącym malarską kopią rzeźby wykonanej rzekomo przez samego świętego Łukasza Ewangelistę, miał odzyskać zdrowie. Magnat poprosił Urbana VIII o odstąpienie wizerunku, ale ten się nie zgodził. WYIMEK Tedy Mikołaj załatwił rzecz całą po słowiańsku, na nieco niższym szczeblu: dał łapówę zakrystyjanowi, w nocy zapakował obraz na wóz i cichcem popruł z ziemi włoskiej do Polski. WYIMEK Znany z temperamentu papież (w kurii zwany Szalonym Matteo) miał pono wysłać za nim pościg, kiedy jednak ten nic nie zdziałał, obłożył polskiego magnata klątwą. Ekskomunikowany Mikołaj nie mógł wejść do kościoła w Kodniu, ukochany obraz oglądał tylko przez okienko aż do czasu, kiedy za zasługi w zwalczaniu Reformacji i pewnie inne, bardzo wymierne wsparcie Kościoła, wszelkie winy zostały mu darowane.

Legenda poszła w świat

Opowiedziana przez Jana Fryderyka historia poruszyła wyobraźnię i bezkrytycznie została przyjęta jako element pobożnej legendy sanktuarium. Towarzyszyła kultowi przez cały wiek XVIII i trzy ćwierci XIX, kiedy bazylika św. Anny w Kodniu została odebrana wiernym i przekazana prawosławnym. Sam obraz przewieziono na Jasną Górę, skąd wrócił w czasie uroczystej ceremonii, dopiero w 1927 roku. W tym czasie legenda rzekomej kradzieży została odnowiona dzięki, wydanej w 1924 roku znakomitej książce Zofii Kossak-Szczuckiej "Beatum Scelus", od 1953 roku wznawianej pod polskim tytułem Błogosławiona wina. Barwna, z werwą napisana książeczka łączy w sobie walory powieści historycznej, literatury pobożnej i historii płaszcza i szpady. Nawet po latach czyta się pierwszorzędnie. WYIMEK Od tej pory sprawa w świadomości zbiorowej była przesądzona - ukradli z Rzymu i tyle! WYIMEK Na bazie tej publikacji w ostatnich latach powstał również film, o którym uprzejmie powiemy, że przeważnie książka bywa lepsza, cóż począć... Sam najbardziej lubię wzmiankę u księdza Jana Twardowskiego, który w swojej Litanii polskiej inwokował:

...Z Rzymu skradziona

w Kodniu schowana

przed makaroniarzami

módl się za nami...

Sprawdzamy fakty

Na próżno jednak szukać naukowych publikacji potwierdzających wersję Jana Fryderyka Sapiehy. Wprawdzie co rusz jakiś chętny, zauroczony Kodniem uczony, przy okazji pobytu w Rzymie dopytywał o skradziony obraz, ale co raz słyszał: Ależ łaskawco, my wszystkie obrazy mamy na swoim miejscu, stąd nikt nigdy nic nie ukradł! Nic nie wiadomo również o papieskiej klątwie, tym bardziej też nie jest znany przypadek, aby polski magnat miał się takim drobiazgiem przejąć...

Skąd więc obraz wziął się w Kodniu? Najpewniej rzeczywiście przywiózł go pobożny Mikołaj Sapieha. Pomocą są analizy historyków sztuki. Są zgodni, że sposób wykonania i styl wizerunku są dość typowe dla XVI-wiecznej sztuki hiszpańskiej. Wiemy, że książę w czasie swoich zachodnich peregrynacji był w Hiszpanii, skąd przez Włochy wrócił do Polski. Drugi raz Italię odwiedził ok. 1625 roku.

W naukowych publikacjach nie znajdujemy więc potwierdzenia tej jednej z najbarwniejszych historyjek podlaskich. Oczywiście nie ma to wpływu na pobożność i kult, jakim otaczany jest ten szczególny wizerunek. A każde wyjątkowe miejsce swoją legendę powinno mieć, nawet jeśli od czasu do czasu, powiedzmy raz na sto lat, trzeba by nieco dorzucić "od siebie".

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama